KANAL - Michael Connelly.pdf
(
1539 KB
)
Pobierz
MICHAEL
CONNELLY
Kanał
Przeło ył Wojciech M. Próchniewicz
Tytuł oryginału: The Narrows
Copyright © 2004 by Hieronymus, Inc.
This edition published by arrangement with Little, Brown and Company
(Inc.), New York, New York, USA.
All Rights Reserved
Ilustracja na okładce: Jacek Kopalski
Redakcja: Jacek Ring
Redakcja techniczna: Małgorzata Kozub
Korekta: Gra yna Nawrocka
Łamanie: Ewa Wójcik
ISBN 83-7337-913-4
Wydawca:
Prószyński i S-ka SA
02-651 Warszawa, ul. Gara owa 7
Druk i oprawa:
Drukarnia Naukowo-Techniczna Spółka Akcyjna
03-828 Warszawa, ul. Mińska 65
Pamięci Mary McEvoy Connelly Lavelle,
która ustrzegła przed kanałem sześcioro z nas.
Zamienili tylko jednego potwora na drugiego. Zamiast smoka teraz jest tam wą .
Olbrzymi wą , który
śpi
w kanale i spokojnie czeka na właściwą chwilę, by rozewrzeć szczęki i kogoś
połknąć.
John Kinsey, ojciec chłopca,
który utonął w kanale,
„Los Angeles Times”, 21VI1956
Wydaje mi się, e tylko jedno wiem na pewno: prawda nie przynosi ulgi. Wprawdzie słyszałem to i
sam to mówiłem, gdy przesiadywałem w ciasnych pokojach i celach więziennych i namawiałem
mę czyzn w łachmanach, by wyznali mi swe grzechy. Okłamywałem ich, oszukiwałem. Prawda cię nie
uratuje ani nie pomo e się pozbierać. Nie pozwoli wznieść się ponad brzemię kłamstw, tajemnic i ran w
sercu. Prawda, którą tylekroć poznałem, więzi mnie jak kajdany w ciemnym pokoju, w podziemnym
świecie
duchów i ofiar, które wiją się wokół mnie niczym wę e. Tutaj prawda nie nadaje się do oglądania,
do podziwiania. Tutaj czai się zło, które wtłacza ci w usta i nos swój oddech, ka dy oddech, a w końcu
nie mo esz od niego uciec. Tyle wiem. Tylko to jedno.
Gdy przyjąłem sprawę, która w końcu doprowadziła mnie do kanału, od razu wiedziałem, e trafię do
miejsca, gdzie czai się zło, a prawda, którą odkryję, będzie brzydka i straszna. Szedłem tam jednak bez
wahania. Szedłem, choć nie byłem przygotowany na chwilę, w której zło wysunie łeb ze swej kryjówki.
Kiedy schwyci mnie jak dzikie zwierzę i wciągnie w głąb otchłani.
1
Płynęła przez mrok, unosząc się na czarnym morzu pod bezgwiezdnym niebem. Nic nie słyszała ani
nie widziała. Wszystko było idealną czernią. Rachel Walling nagle obudziła się ze snu.
Patrzyła w sufit. Słuchała wiatru na zewnątrz i skrobiących o szyby gałęzi azalii. Zastanawiała się, czy
obudziło ją właśnie to skrobanie, czy jakiś inny dźwięk z głębi domu. I wtedy zadzwoniła jej komórka.
Nie wzdrygnęła się. Spokojnie sięgnęła na nocny stolik, przyło yła telefon do ucha i odebrała go ju w
pełni obudzona.
- Walling, FBI - powiedziała.
- Rachel? Tu Cherie Dei.
Rachel od razu wiedziała, e to nie będzie zgłoszenie z rezerwatu Indian. Cherie Dei oznaczała
Quantico. Od ostatniego telefonu minęły cztery lata. Lecz ona czekała.
- Rachel, gdzie jesteś?
- W domu. A gdzie mam być?
- Wiem, e masz teraz spory rewir. Pomyślałam, e mo e...
- Cherie, jestem w Rapid City. O co chodzi?
- Cherie odpowiedziała po dłu szym milczeniu.
- On znów się pojawił. Wrócił.
Rachel poczuła, jak niewidzialna pięść uderza ją w ołądek. W myślach ukazały się wspomnienia i
obrazy. Złe wspomnienia. Zamknęła oczy. Cherie nie musiała wymieniać nazwiska. Rachel wiedziała, e
chodzi o Backusa. Poeta znów się pojawił. Tak jak się spodziewali. Niczym złośliwa infekcja, która krą y
po ciele, przez
wiele lat niewidoczna z zewnątrz, nagle przebija skórę, by przypomnieć o swojej ohydzie.
- Mów.
- Trzy dni temu w Quantico dostaliśmy przesyłkę pocztową. W
środku
był...
- Trzy dni? Siedzieliście na niej przez trzy dni?
- Na niczym nie siedzieliśmy. Zabraliśmy się do niej bez pośpiechu. Zaadresowana była do ciebie. Do
Wydziału Badań Behawioralnych. Przyniesiono ją do nas, prześwietliliśmy ją i otworzyliśmy. Ostro nie.
- Co tam było?
- Odbiornik GPS.
Odbiornik satelitarny pokazujący długość i szerokość geograficzną. Rachel spotkała się z czymś takim
w zeszłym roku. Chodziło o porwanie. Zaginiona turystka biwakująca w Parku Narodowym Badlands
zapamiętywała swoją pozycję na przenośnym GPS-ie. Znaleźli go w jej plecaku i ruszyli tropem turystki
a do obozu, gdzie spotkała mę czyznę, który potem ją
śledził.
Dotarli tam za późno, by ją uratować, ale
gdyby nie GPS, w ogóle by jej nie odszukali.
- Co w nim było?
Rachel usiadła i spuściła nogi z łó ka. Zacisnęła wolną rękę i przyło yła do brzucha. Czekała. Cherie
Dei zaraz się odezwała. Rachel pamiętała ją jako ółtodzioba, obserwatora i ucznia w ekipie
śledczej.
Była opiekunką Cherie w ramach programu szkoleniowego FBI, ale minęło ju dziesięć lat i Cherie
nabrała doświadczenia. Nie była ju ółtodziobem i nie potrzebowała opiekuna.
- W pamięci był jeden punkt trasy. Na pustyni Mojave. Tu przed granicą Kalifornii i Nevady.
Wczoraj tam polecieliśmy i znaleźliśmy go. Skorzystaliśmy z kamer termicznych i czujników gazów. Tu
przed zmierzchem znaleźliśmy pierwsze zwłoki.
- Kto to?
- Jeszcze nie wiemy. Le ały tam bardzo długo. Dopiero zaczynamy, a kopie się wolno.
- Powiedziałaś, e to pierwsze zwłoki. Ile ich tam jest?
- Kiedy wyje d ałam, odkryliśmy cztery. Ale uwa amy, e jest więcej.
- Przyczyna
śmierci?
- Za wcześnie o tym mówić.
Rachel w milczeniu się zastanawiała. Pierwsze pytania, jakie się nasunęły: dlaczego tam i dlaczego
właśnie teraz?
- Posłuchaj, nie dzwonię tylko dlatego, eby ci to powiedzieć.
Sprawa jest taka: Poeta wrócił i chcemy mieć cię tutaj.
Rachel kiwnęła głową. Zakładali oczywiście, e tam pojedzie.
- Cherie?
- Tak?
- Dlaczego uwa asz, e to on wysłał paczkę?
- Ja to wiem. Jakiś czas temu dostaliśmy identyfikację odcisków palców z GPS-u. Wymieniał w nim
baterie i na jednej zostawił
ślad
kciuka. To on, Robert Backus. Wrócił.
Rachel powoli rozwarła dłoń i przyjrzała się jej. Wcią była nieruchoma jak rzeźba. Lęk, który
odczuwała przed chwilą, znikał. Mogła się do tego przyznać przed sobą i nikim więcej. Czuła, jak krew
zaczyna szybciej krą yć w jej yłach, barwiąc je na jeszcze ciemniejszą czerwień. Prawie na czarno.
Czekała na ten telefon. Ka dą noc przesypiała z telefonem komórkowym pod ręką. Taką miała pracę.
Nocne telefony, wyjazdy. Ale tak naprawdę oczekiwała tylko tego jednego telefonu.
- Punkty trasy mo na sobie nazywać. - Dei przerwała ciszę. -
W GPS-ie. Do dwunastu liter i spacje. On nazwał ten punkt
„CZEŚĆ RACHEL”. Dokładnie tyle, ile znaków się mieści. Domyślam się, e coś dla ciebie szykuje. Tak
jakby cię wywoływał, jak
by miał jakiś plan.
Rachel wyrzuciła z pamięci obraz człowieka wypadającego przez szybę w mrok. Znikającego w
czarnej pustce poni ej.
- Ju jadę - powiedziała.
- Sprawę prowadzi biuro terenowe w Vegas. Stamtąd łatwiej będzie utrzymać wszystko w tajemnicy.
Rachel, tylko uwa aj na siebie. Nie wiemy, co on zamierza. Nie daj się zaskoczyć.
- Dobrze. Zawsze uwa am.
- Zadzwoń po mnie, jak będziesz na miejscu, wyjadę po ciebie.
- Dobrze - powtórzyła.
Rozłączyła się. Sięgnęła na nocny stolik i zapaliła
światło.
Przez moment wspominała sen, martwotę
czarnej wody i nieba ponad nią, jak odbijających się wzajemnie czarnych luster. A pośrodku ona,
unosząca się na wodzie.
2
Kiedy przyjechałem, Graciela McCaleb czekała przed moim domem, przy samochodzie. Dotarła na
czas, w przeciwieństwie do mnie. Szybko zaparkowałem pod wiatą i wyskoczyłem, eby się przywitać.
Nie była na mnie zła. Wyglądało, e nie przejęła się moim spóźnieniem.
- Gracielo, strasznie cię przepraszam. Utknąłem w porannym
korku na dziesiątce.
- Nie ma sprawy. Nawet mi się tu podoba. Tak tu cicho.
Otworzyłem drzwi. Kiedy je uchyliłem, zaklinowały się na listach, które le ały pod nimi. Musiałem się
schylić i wyszarpnąć koperty.
Otworzywszy drzwi, wstałem i zaprosiłem Gracielę do
środka.
Biorąc pod uwagę okoliczności, nie
uśmiechałem się. Ostatni raz widziałem ją na pogrzebie. Dziś wyglądała zaledwie nieco lepiej, gdy w
oczach i kącikach ust wcią dostrzegałem cierpienie.
Kiedy mijała mnie w ciasnym przedpokoju, poczułem aromat słodkich pomarańczy. Zapamiętałem go
z pogrzebu, kiedy
ściskałem
jej ręce w swoich dłoniach, mówiłem, jak mi jest przykro, i proponowałem
wszelką pomoc, jeśli kiedykolwiek będzie jej potrzebować. Wtedy miała na sobie czarny strój, dziś -
kwiecistą letnią sukienkę, która lepiej pasowała do tego zapachu. Wskazałem salon i poprosiłem, eby
usiadła na kanapie. Zapytałem, czy napije się czegoś, choć wiedziałem, e w domu nic nie mam, mo e
poza paroma butelkami piwa i wodą z kranu.
- Nie trzeba, panie Bosch. Dziękuję.
- Proszę mi mówić Harry. Nikt nie mówi do mnie „panie
Bosch”.
Spróbowałem uśmiechu, ale nie zadziałał. Zresztą tego się spodziewałem. Wiele w yciu przeszła.
Widziałem film. A teraz ta
ostatnia tragedia. Usiadłem na krześle naprzeciwko kanapy i czekałem. Odchrząknęła, zanim się
odezwała.
- Pewnie się zastanawiasz, dlaczego chciałam z tobą porozmawiać. Przez telefon wiele nie
powiedziałam.
- Nic nie szkodzi - odparłem. - Ale i tak mnie to zaciekawiło. Mogę coś dla ciebie zrobić?
Skinęła głową i spuściła wzrok na dłonie, w których trzymała małą torebkę, obszytą czarnymi
paciorkami. Wyglądała, jakby kupiła ją na pogrzeb.
- Coś tu nie gra i nie bardzo wiem, do kogo mam się zwrócić. Wystarczająco orientuję się w sprawach
Terry'ego - to znaczy, czym on się zajmował - eby wiedzieć, e nie mogę pójść na policję. Jeszcze nie.
Poza tym to oni do mnie przyjdą. Chyba ju niedługo. Ale na razie potrzebuję kogoś, komu mogę zaufać,
kto mi pomo e. Mogę ci zapłacić.
Wychyliłem się w przód, oparłem łokcie na kolanach i zło yłem razem dłonie. Spotkałem ją tylko raz -
właśnie na tym pogrzebie. Jej mą i ja kiedyś dobrze się znaliśmy, ale dość dawno temu. A teraz było ju
za późno. Nie wiedziałem, skąd brało się to zaufanie, o którym mówiła.
- Co ci o mnie Terry naopowiadał, e akurat mnie chcesz zaufać? Mnie wybrać. Gracielo, my się
nawet dobrze nie znamy.
Kiwnęła głową, jakby potwierdzając, e to dobre pytanie i trafna ocena sytuacji.
- W pewnym momencie naszego mał eństwa Terry mówił mi o wszystkim. Na przykład o ostatniej
sprawie, przy której razem pracowaliście. Opowiedział, co się stało i jak nawzajem uratowaliście sobie
ycie na łodzi. Dlatego myślę, e mogę ci zaufać.
Potaknąłem.
- Raz powiedział mi o tobie coś, co zapamiętałam na zawsze -
dodała. - Powiedział, e niektórych rzeczy w tobie nie lubi, wręcz
nie znosi. Myślę, e chodziło o twój sposób postępowania. Ale pod
kreślił, e biorąc pod uwagę wszystkie za i przeciw, gdyby miał wybrać kogoś do
śledztwa
w sprawie
morderstwa, ze wszystkich agentów i gliniarzy, których znał, wybrałby właśnie ciebie. Bez cienia
wątpliwości. Wyjaśnił, e wybrałby ciebie, bo ty nie rezygnujesz.
Zapiekły mnie oczy. Niemal słyszałem, jak Terry McCaleb to mówi.
- Co chcesz, ebym zrobił? - spytałem, choć w zasadzie znałem odpowiedź.
- Zbadaj sprawę jego
śmierci.
3
Mimo e wiedziałem, o co mnie poprosi, i tak dało mi to do myślenia. Terry McCaleb zmarł na swojej
łodzi miesiąc temu. Czytałem o tym w „Las Vegas Sun”. Informacja trafiła do gazet dzięki filmowi.
Agentowi FBI zostaje przeszczepione serce, a następnie tropi mordercę swego dawcy. Historia wypisz
wymaluj dla Hollywood. Terry'ego grał Clint Eastwood, choć starszy od niego ze dwadzieścia lat. Film
odniósł raczej niewielki sukces, ale Terry i tak zyskał odrobinę sławy, akurat tyle, eby wiadomość o jego
śmierci
pojawiła się we wszystkich gazetach. Pewnego ranka wróciłem do mojego mieszkania niedaleko
bulwaru i podniosłem „Sun”.
Śmierci
Terry'ego poświęcono krótką notkę w dziale krajowym.
Kiedy ją przeczytałem, opadło mnie przygnębienie. Byłem zaskoczony, choć nie tak bardzo. Terry
zawsze ył jakby na kredyt. Ale w tekście nie znalazłem nic podejrzanego, nic takiego te nie usłyszałem,
gdy poleciałem na Catalinę na pogrzeb. Zawiodło go serce - nowe serce. Dało mu sześć dobrych lat, czyli
więcej ni amerykańska
średnia
dla pacjentów po przeszczepie, ale potem poddało się pod wpływem tych
samych czynników, które zniszczyły pierwsze.
- Nie rozumiem - powiedziałem do Gracieli. - Był na łódce, w rejsie czarterowym i po prostu upadł.
Twierdzili, e... to serce.
- Tak, to było serce - odparła. - Ale pojawiło się coś nowego. Chcę, ebyś to zbadał. Wiem, e
odszedłeś z policji, ale Terry i ja widzieliśmy w telewizji, co się stało rok temu.
Rozejrzała się po pokoju i machnęła ręką. Mówiła o tym, co rok temu zdarzyło się w moim domu,
kiedy pierwsze
śledztwo
po moim przejściu na emeryturę skończyło się
źle
i krwawo.
- Wiem, e wcią zaglądasz do swoich spraw - dodała. - Podobny jesteś w tym do Terry'ego. Jemu te
nie dawały spokoju. Niektórzy z was tak mają. Kiedy zobaczyliśmy w wiadomościach, co się tu stało -
właśnie wtedy powiedział, e jeśli miałby kogoś wybrać... Myślę, e chciał mi przekazać, e jeśli coś mu
się kiedykolwiek stanie, mam pójść do ciebie.
Skinąłem głową i wpatrzyłem się w podłogę.
- Powiedz mi, co się wykluło, a ja ci powiem, co mogę zrobić.
- Macie sporo wspólnego, wiesz? Znów kiwnąłem głową.
- Mów.
Chrząknęła. Przesunęła się na brze ek kanapy i zaczęła opowiadać.
- Jestem pielęgniarką. Nie wiem, czy widziałeś film, ale w nim zrobili ze mnie kelnerkę. To
nieprawda. Jestem pielęgniarką. Znam się na medycynie. Szpitale znam na wylot.
Znów potaknąłem i słuchałem.
Plik z chomika:
elzbieta1507
Inne pliki z tego folderu:
KANAL - Michael Connelly.pdf
(1539 KB)
Inne foldery tego chomika:
Cmentarzysko
Martwy ksiezyc 1
Miasto kosci
Pogon za pieniadzem
Schody aniolow
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin