Kryzys psych.-załamanie nerwowe.docx

(39 KB) Pobierz

 

Kryzys trwa zazwyczaj kilka tygodni. Po tym czasie uczucie zamętu mija, sytuacja zdaje się wracać do normy. Niestety, stabilizacja może być tylko pozorna, a przyczyny kryzysu zepchnięte w głąb podświadomości mogą dręczyć cię całymi latami.

Kryzysem nazywamy zdarzenie, które sprawia, że wpadamy stan tzw. immobilności psychologicznej. W tym stanie człowiek odbiera z otoczenia znacznie mniej informacji niż normalnie, jego zdolność do przetwarzania ich jest mocno ograniczona, nie może myśleć. Podjęcie jakiejkolwiek decyzji jest bardzo trudne, dokonywane wybory są nieadekwatne lub wręcz destrukcyjne. Pojawia się głęboko przeżywane uczucie lęku lub poczucia winy, beznadzieja, bezradność i bezsilność, wściekłość, wstyd, samotność.

Zagrożenie i szansa

Przyczyny kryzysów życiowych są różne. Kataklizm, katastrofa, akt przemocy, nagła utrata kogoś bardzo bliskiego, wydarzenia, które sprawiają, świat rozpada się, a życie wydaje się nie mieć żadnego sensu. Czasem kryzys związany jest z długotrwałymi, nierozwiązanymi trudnościami w pracy, w małżeństwie, może mieć związek z permanentnym niezaspokajaniem jakiejś ważnej potrzeby.

Istotą kryzysu jest subiektywne poczucie bezbronności wobec wydarzeń. Ktoś ma wrażenie, że w tej konkretnej sytuacji jego dotychczasowe sposoby działania i radzenia sobie z problemami są bezużyteczne. Czuje, że utracił kontrolę nad swoim życiem. Nawet jeśli z perspektywy innych wcale nie jest tak źle.

W skrajnych przypadkach może się to skończyć bardzo poważnie. Każdy kryzys niesie w sobie duże zagrożenie, jak i szansę. Zagrożenie polega na tym, że zbyt trudna do uniesienia sytuacja może prowadzić do agresji, nawet zabójstwa lub samobójstwa. Inną niebezpieczną strategią jest wycofanie się do wnętrza, przykrycie światem utkanym z iluzji, życie bez angażowania się w cokolwiek. Jeszcze inny sposób na kryzys to pozorny powrót do normalności, w której jednak najmniejsze załamanie znów wpędza w stan kryzysu.

Szansa tkwi w tym, że człowiek udręczony swoją niepewnością poprosi o pomoc, znajdzie realne rozwiązanie swoich problemów, pójdzie krok dalej. W sytuacji patowej chodzi zazwyczaj o celową, przemyślaną interwencję poprzedzoną decyzją, wyborem. To właśnie brak takiej interwencji powoduje, że jest coraz gorzej. Odwlekanie potrzebnych decyzji zwraca się przeciwko odwlekającemu. Nawet jeśli wybrane działanie nie będzie idealne, uruchomi zasoby energetyczne umożliwiające ewentualne korekty. Życie toczy się dalej, ale już na powierzchni.

Kryzys jest zazwyczaj sytuacją skomplikowaną, nie ma jednego, prostego i szybkiego rozwiązania. Niebezpieczne są wadliwe sposoby rozwiązywania kryzysów - czekanie na cud, niechęć do szukania pomocy albo liczenie na uzdrawiający upływ czasu. W efekcie kryzys przeciąga się w czasie, energia zużywana jest na ochronę przed bolesnymi wspomnieniami, a nie uczenie się, budowanie więzi czy rozwój.

 

Na czym polega pomoc w tak poważnej sytuacji?

Największy kataklizm życiowy można oswoić dzięki bliskości kogoś, kto nie będzie pocieszał, porównywał, minimalizował, kto pozwoli przeżywać, kto będzie słuchał. Wyrażenie, nazwanie, czasem oszałamiających wprost emocji to jeden z pierwszych kroków do wyjścia z kryzysu.

Kolejny to uświadomienie sobie, co się właściwie stało, co się dzieje, określenie priorytetów, dostępnych rozwiązań, zasobów i zatrzymanie myślenia katastroficznego, załamanie czarnobiałej perspektywy. Podstawą jest poczucie bezpieczeństwa i nadzieja na przyszłość. Kryzys przypomina depresję - przyszłość przestaje istnieć albo jawi się wyłącznie w czarnych barwach. Samotne wychodzenie z kryzysu to niebezpieczne i bardzo bolesne wyzwanie. Lekarstwem na załamanie są inni ludzie, psycholog, przyjaciel, ktoś, kto ma za sobą podobne doświadczenia i wie jak pomagać.

Najważniejsze podczas wychodzenia z kryzysu jest poczucie bezpieczeństwa i nadzieja na przyszłość.

 

1

Nasze stany emocjonalne zależą w głównej mierze od podejścia do rzeczywistości. Niektórzy ludzie wyolbrzymiają swoje problemy, nie umiejąc ocenić ich racjonalnie. W ten sposób powstaje zamknięte koło, w którym kręcą się przez większość czasu. Takie podejście nie pomoże ci rozwiązać twoich problemów. Pod tym względem optymiści mają łatwiej. Jaki z tego wniosek? Trzeba zmienić swoje podejście. Jest to bardzo trudne zadanie, ale jeśli ktoś naprawdę chce, to może to osiągnąć.

2

Określ swoje priorytety. Nie możesz wszystkim swoim celom nadawać takiego samego miejsca w hierarchii wartości. Jeśli określisz swoje priorytety, łatwiej będzie ci podchodzić do problemów. Pomoże ci to zbudować dystans do niektórych rzeczy, a tym samym nie będziesz przejmować się błahostkami.

3

Nie zapomnij o równowadze między pracą, a odpoczynkiem. Często zdarza się tak, że po pracy nadal o niej myślisz, nie możesz pogodzić się z jakimiś decyzjami, czy też przeżywasz jakąś porażkę. Zmień to. Nie możesz non stop myśleć o pracy. Odpoczynek psychiczny jest bardzo ważny. Bez niego możesz popaść w depresję lub pracoholizm, nie wspominając o wypaleniu zawodowym. Znajdź swoje hobby. Zacznij uprawiać sport. Ruch to zdrowie. Możesz również medytować, bądź zapisać się na tai-chi.

 

4

Pracuj nad asertywnością. Często myślisz jedno, a robisz coś zupełnie innego. Przykładem takiej sytuacji może być zgadzanie się na dodatkowe zadania wiedząc, że nie masz zbyt wiele wolnego czasu i że będziesz to robić kosztem kontaktów z ukochanymi, czy też kosztem snu. Naucz się mówić „nie”. Z pewnością jeśli popracujesz nad tym, ludzie wokół będą mieć do ciebie większy szacunek.

5

Jeśli czujesz, że nie jesteś sobie w stanie poradzić z określonym problemem, to poszukaj pomocy, wsparcia. Mam tutaj na myśli terapeutów/psychologów. W Polsce nadal panuje przekonanie, że do psychologa chodzą wyłącznie wariaci. Mówiąc łagodnie - to bzdura. Zdrowie psychiczne jest tak samo ważne jak fizyczne, tylko że w Polsce nie promuje się tego. Spójrz np. na USA

 

 

W dzisiejszym odcinku zajmiemy się kolejną składową - zachowaniem i trybem życia. To jest najbardziej skomplikowaną, najtrudniejszą w kontroli rzecz, więc na forum cholernie ciężko komuś coś doradzać, dlatego nie ruszałem tego do tej pory. To nie tabletki, że powiesz "to i to łyknij" - i gotowe. Jeśli komuś mówię "zacznij ćwiczyć siłowo" - to dla niego nie będzie to takie proste, jak łyknięcie tabletek. Musiałbym długie, długie wykłady robić, albo poświęcić pół dnia żeby to wszystko wyjaśnić w realu - każdej osobie oddzielnie. Na szczęście są inne miejsca w internecie (i nie tylko w internecie), gdzie można zyskać dużo dokładniejszą wiedzę na ten temat. W tym temacie zaznaczę jedynie, co trzeba zrobić, pozostawiając Wam szukanie konkretnych sposobów.

To, co tu wypiszę, jest naprawdę BARDZO ważne w przypadku nerwic, depresji i wszelkich tego typu zaburzeń. Próba poradzenia sobie z nimi za pomocą samych suplementów - to trochę jak próba wyrzeźbienia się na siłowni za pomocą samych odżywek, bez dotykania sztangi. Oczywiście suplementy też są niezastąpione - jeśli ktoś ma zaburzenie wywołane niedoborami czy zatruciami, to po prostu fizycznie nie będzie zdolny do działania. Dziś czytałem wstrząsającą historię człowieka, któremu lekarz przepisał SSRI. Gość miał tylko lekkie problemy, delikatne stany lękowe i malutką depresję. Zaraz po zażyciu wpadł chyba w zespół serotoninowy - ciężko wyczuć, bo do szpitala go nie przyjęli a lekarz go po prostu zignorował gdy usłyszał o skutkach ubocznych i powiedział, że facet ma brać to dalej. Efekt był taki, że po JEDNEJ dawce leku przez 9 miesięcy nie był w stanie ruszyć się z domu, nic nie był w stanie zrobić. Siedział tylko na łóżku, patrzył się w ścianę - i bał. Bał tak potwornie, jak tylko może bać się człowiek czekający w celi śmierci, po którego za parę minut przyjdzie kat. W takich przypadkach oczywiście o żadnej zmianie zachowań nie może być mowy, póki nie opanuje się najgorszych objawów.

Stan naszego umysłu, nasze samopoczucie w bardzo dużej mierze zależy od tych wszystkich małych rzeczy, którymi się zajmujemy. Jeśli czujemy, że robimy coś bezsensownego, w końcu wpadniemy w depresję. Jeśli z kolei zaczniemy się nawet sztucznie uśmiechać, po pewnym czasie poczujemy się szczęśliwsi.

OK, pierwsza rzecz - dziwnie pewnie to zabrzmi, ale - ograniczenie masturbacji. To potrafi być nałóg jak każdy inny. Upraszczając i patrząc tylko z jednej, interesującej nas strony, w nałogach chodzi o to, że "nagrodę" która powinna być otrzymana za zrobienie czegoś ważnego, zastępujemy czymś sztucznym. "Nagroda" to lepsze samopoczucie, jeśli zrobimy coś dla siebie, na przykład nauczymy się nowego języka, wybudujemy dom, zasadzimy drzewo, wyrwiemy fajną laskę (czy jaki tam jest odpowiednik u kobiet... usidlimy bogatego?), zrobimy coś dla innych, pomożemy koledze w przeprowadzce. Coraz częściej zastępujemy to czymś innym - alkoholem, narkotykami, słodyczami - albo właśnie masturbacją. Oczywiście czasem trzeba, chodzi o to, żeby nie była ona metodą na strukturalizację dnia. Cały dzień męczę się, ale myślę o tym, co zrobię jak wrócę do domu i odpalę kompa... to bez sensu, wtedy odcinamy się od rzeczywistości, coraz mniej "nagród" i pozytywnych bodźców czerpiemy z relacji z ludźmi, a coraz więcej - z porno. Nie wolno dopuścić do sytuacji, w której na "jest mi smutno, nie mam co ze sobą zrobić, nudzi mi się" odpowiedzią będzie "a, zwalę sobie, chociaż czymś się zajmę". Odpowiedzią na takie coś powinna być praca nad sobą, a nie jakiś temat zastępczy.

I tu mamy kolejną rzecz - porno. Są ludzie, którzy przy tym spędzają po 10 godzin dziennie. Nie da się normalnie funkcjonować, jeśli 10 godzin swojego życia i większość emocji łączy się z obrazkami na monitorze komputera.

Lecim dalej - gry komputerowe. To samo - przeniesienie nadrzędnego, sterującego całym naszym życiem emocjonalnym układu "nagroda - kara" do internetu. Znowu nie chodzi tu o całkowite zaprzestanie grania. Trzeba się bawić i jakoś spędzać wolny czas, nikt nie mówi, że granie jest gorsze od wyprawy do knajpy z kumplami. Chodzi o to, żeby nie było to centrum naszego życia. Podobnie telewizor i wszelkiego rodzaju seriale.

No i najtrudniejsze (w każdym razie dla mnie, hehe) - odłączamy komputer. Aj, boli, co? :D No niestety, komputer potrafi zacząć zastępować bodźce społeczne. Nagle orientujemy się, że nie mamy za bardzo co ze sobą zrobić, jeśli wyłączymy to pudełko. Nie mamy, bo przestaliśmy żyć społecznie, nasze życie to sztuczny twór powiązany z wirtualnym światem.

Jak nietrudno zauważyć, powyższe dotyczy głównie mężczyzn, na dodatek internetowców (bo głównie tacy zaglądają na takie fora). Przyznam się bez bicia, nie rozumiem kobiet, nie znam się na kobietach. Nie wiem, w jaki sposób kobiety zazwyczaj wpędzają się w życie w sztucznym świecie. Seriale? Jedzenie? Zakupy? Pojęcia nie mam.

Dobra, wywaliliśmy najgorsze "zapychacze czasu" i sztuczne pozytywne bodźce? Redukujemy stres.

Wyłączamy komórkę. Tak, nie żartuję. Odłaczamy ją kompletnie, chyba że praca (podkreślam, praca) wymaga posiadania włączonej. Wtedy mamy jedną dla pracy, jedną dla znajomych. Udowodniowo, że częste stosowanie telefonów komórkowych w potężny sposób wpływa na ogólny poziom stresu, prowadząc do bezsenności, nerwic i depresji. Dzieje się tak z wielu różnych powodów - ale główny jest ten, że w kazdej chwili jesteśmy narażeni na sygnał z zaskoczenia, jest to psychologiczny odpowiednik spaceru przez las, w którym zza każdego drzewa może ktoś wyskoczyć.

Identyfikujemy czynniki stresogenne w naszym otoczeniu i staramy się coś z nimi zrobić. Tu jest prawdziwy problem - i prawdę mówiąc, bez solidnej pomocy dobrego terapeuty może sie nie udać. Drobny, idiotyczny przykład z mojego podwórka. Przez jakiś czas dokarmiałem ptaki, synogarlice - wbiłem sobie wtedy odruch, że jak przylatują zwykłe gołebie, to trzeba je odgonić. Gołąb po prostu żre jak świnia i jak już zacznie się je karmić, to będą przylatywać całe stada, będą walić w ten metalowy parapet, zas... zabrudzą cały, sąsiedzi będą się wkurzać i tak dalej. Moja matula, starsza już osoba - podpatrzyła i też zaczęła karmić. I też nie lubiła gołębi - ale często po prostu zapominała, zostawiała żarcie i odchodziła. Przylatywał gołąb i mi zapalała się od razu w podświadomości, na zasadzie odruchu Pawłowa lampka - o, gołąb, trzeba odgonić. I wszystko byłoby OK, gdyby nie był to parapet przylegający do mojej sypialni, a matula karmi ptaki gdy ja śpię. W efekcie jestem wybudzany odruchem warunkowym. Proste, eleganckie rozwiązanie - zacząć karmić gołębie, odruch zaniknie! Nie ma co ukrywać, najwięcej stresu przynosi własna rodzina. I ciężko tutaj o rady, co z tym zrobić. Ale zabieranie rodziny gdzieś na weekend na przysłowiowego grilla może zdziałać cuda.

Czasami nie ma wyjścia, trzeba dążyć za wszelką cenę do drastycznej zmiany status quo, na przykład gdy w rodzinie mamy alkoholizm albo (co dotyczy młodych, czyli większości osób na forum) wyjątkowo toksycznych rodziców. Wtedy nie ma zmiłuj się, albo się wyprowadzimy, albo będziemy mieć zniszczone życie.

OK, wstawię to tutaj - jeszcze raz, dla przypomnienia - wywalamy z życia kofeinę!

Najczęstsze przyczyny stresu opanowane? Pozytywne zmiany.

Przestajemy... siedzieć. To nie pomyłka, to właśnie chciałem napisać. Stoimy i chodzimy, kiedy tylko można. Siedzenie to najgorsza rzecz, jaką można zrobić dla zdrowia. Porównano stan zdrowia kierowców autobusów i motorniczych tramwajów w jakimś mieście, gdzie motorniczy stali. Wszystko inne było takie samo - tyle a tyle godzin za kółkiem, stres w komunikacji miejskiej, nawet po takich samych trasach jeździli. Pracownicy którzy stali mieli o kilkadziesiąt (!) procent niższe ryzyko schorzeń cywilizacyjnych. Co więcej, gdy grupie pracowników biurowych kazano stać zamiast siedzieć, to - w porównaniu z siedzącą grupą kontrolną - mieli znaczne zmniejszenie przypadków depresji, zwiększenie zadowolenia z życia, wigoru, jasności myśli.

Uczymy się medytacji. Starczy 20 minut dziennie, 10 rano, 10 wieczorem, aby odmienić życie na lepsze. Już po kilku tygodniach widać bardzo duże zmiany.

Uśmiechamy się do ludzi. Tak, uśmiechamy się. Wykrzywiamy twarz do przechodniów, często nawiązując kontakt wzrokowy. Staramy się wtedy myśleć o radosnych, pozytwnych, przyjemnych stanach, rzeczach - o czymś, co wywołuje przyjemny uśmiech na naszych ustach. Dla każdego będzie to coś innego, może małe kotki bawiące się w trawie, może cudowny koncert muzyczny, może widok szczęśliwych ludzi? Po pewnym czasie oszukamy nasz mózg i uwierzy on, że jesteśmy szczęśliwi. To naprawdę aż takie proste.

Jak najmniej czasu spędzamy w domu. Wychodzimy z niego ile tylko można, najlepiej do ludzi.

Siłownia i bieganie. Nie da się przecenić korzyści z siłowni. Niedawno zacząłem ćwiczyć, muszę powiedzieć, że impet jaki wywarło to na moim samopoczuciu przerósł najśmielsze oczekiwania. Stałem się dużo silniejszym człowiekiem - i jednocześnie w potężny sposób wzrosła pewność siebie a także sympatia do innych ludzi. Może będąc słabszy od większości przechodniów, podświadomie czułem się przez nich zagrożony? Sam nie wiem. Wiem za to, że to naprawdę działa. Bieganie z kolei w niesamowity sposób zwiększyło ilość mojej energii.


Domyślam się, że są na forum ludzie którzy wiedzą o tym wszystkim więcej ode mnie. Są pewnie jakieś techniki nauki pozytywnego myślenia, są sposoby nauki pozytywnych relacji i tak dalej. Jak znacie coś, co można z czystym sumieniem polecić - piszcie śmiało, ten post będzie sukcesywnie rozbudowywany i zmieniany.

_________________

 

Medytacja- potwierdzam. Po miesiącu regularnej medytacji lepsze było... wszystko. Lepsza koncentracja, nastrój, energia, mniej obaw.

Podobnie basen. Żaden suplement czy zmiana diety mi tak nie pomogła, jak basen 2-3 razy w tygodniu

Tomakin, czapki z głów! Dodam tylko Cos, co pisałes przy okazji diety, ale co tez dotyczy stylu życia: żadnej kofeiny! Miesiąc bez kawy to jeden z najważniejszych czynników stabilizujacych nastrój.

Tylko dziwne, że przy kilku miesiącach abstynencji od kofeiny nie zauważyłem, żeby coś się zmieniło

Może nie jesteś na nią tak wrażliwy, jak inni. Wielu ludzi z zaburzeniami nastroju ma nadwrazliwosc na kofeine. Jest wykazana spora korelacja miedzy np. kofeina a stanami lekowymi. Przy wielu zaburzeniach, np. Borderline, maniakalno depresyjnych, etc. Duża role odgrywa tez sen - brak snu wpływa na nastrój, nastrój zaburza sen, dalej pogarsza się nastrój, na pewno to znasz. Rezygnacja z dopalaczy typu kofeina pomaga lepiej zarządzić snem, dlatego daje ulgę. Szkoda, ze nie w Twoim przypadku

Joga śmiechu, czyli: nie śmieję się BO jestem szczęśliwa/y, tylko śmieję się, ŻEBY być szczęśliwa/y.

Eh, tu tyle tematów powinno być podpiętych... Ten chyba zasługuje głównie z tego względu, że sporo osób przychodzi na forum szukać "usprawiedliwienia" dla swojego trybu życia - siedzą przyklejeni do kompów cały dzień, ale zamiast to zmienić - kupują suplementy. Dziwne, że nikt jeszcze nie zapytał o siłownię, medytację czy inne tego typu rzeczy, każdy tylko pyta o suple :D Fakt że pewnie nie potrafiłbym na takie pytania odpowiedzieć równie fajnie, ale... żeby nikt? :D

Zgadzam się w pełni z tekstem i popieram tego typu metody walki ze stresem, nerwicą etc. Dla mnie najskuteczniejsze sposoby na trzeźwe, ale pozytywne myślenie, to:
- dieta bogata w magnez (to baaaaardzo ważne!) oraz kąpiele magnezowe
- przynajmniej osiem godzin snu (nie produkuje się wtedy kortyzol)
- częste spotkania z przyjaciółmi, śmiech
- regularna aktywność fizyczna, nawet jesli to tylko spacer (dzięki ruchowi nasz mózg produkuje endorfiny).

Na zły humor- dwie kostki dobrej gorzkiej czekolady ;)

Najprostsze, najbardziej intuicyjne sposoby sa najlepsze. Nie wyobrażam sobie np. łykać psychotropów, bo łapia mnie doły. Trzeba się wtedy zmobilizować, bo naprawdę wszystko zależy od naszego nastawienia. No dobrze, niemal wszystko ;)

I naprawdę bardzo głęboko bierzemy go sobie do serca. Bardzo wiele osób ma zaburzenia wynikające w 90% z trybu życia, a porady zamieszczone na tej stronie są dla nich pretekstem, aby nic z tym nie robić - "a, po co mam wychodzić z domu, wezmę sobie witaminki, tu piszą że to działa!". Nie, nie działa. Tego nie zmieni się suplementacją. Owszem, suple pomogą wyrwać się z kręgu złych przyzwyczajeń. Ale to tyle, jeśli chodzi o ich działanie. Z pewnością nikt, kto 14 godzin dziennie gra w gry komputerowe nie wyzdrowieje, jeśli nie przestanie w nie grać - ile by suplementów nie jadł.

Powinno się też wziąć do serca porady dotyczące kofeiny, siłowni, biegania czy medytacji. One mają przepotężny wpływ na nasz układ hormonalny. W zasadzie same tylko odpowiednio przeprowadzone lekcje medytowania są w stanie całkowicie opanować ataki paniki i nerwicę lękową. Jeśli połączy się je z uzupełnieniem niedoborów, to... ho ho!

 

              Wielu z nas czuje, że życie to zbyt wiele – bo zbyt jesteśmy zajęci, za bardzo przytłoczeni i zmęczeni. Wydaje nam się, że takie pojęcia jak łatwość, komfort, bezpieczeństwo nie należą naszego świata. Jak to zmienić?

Najczęściej czujemy się, że jesteśmy jakby na łasce wielu czynników zewnętrznych. Nie ma tak, że życie spokojnie płynie a my działamy niemal bez wysiłku. Budzik dzwoni o 6.30, dzieci nie chcą iść do szkoły, mąż na coś narzeka, a kot zwymiotował na dywan. Kiedy już jesteś w samochodzie, włączasz radio a z niego sączą się katastroficzne wiadomości oraz informacje o ekonomicznym kryzysie. W pracy tuż po włączeniu komputera dowiadujesz się, że czeka na ciebie 68 e-maili i na większość musisz odpowiedzieć przed południem. A to dopiero wtorek. Jak nadążyć za szalonym tempem świata i nie czuć się sfrustrowanym? Jak mieć wystarczająco dużo czasu, żeby cieszyć się życiem? Amerykański coach Mike Butrand uważa, że trzeba wyjść z syndromu ofiary własnego mózgu. Ktoś taki, jak ofiara ofiara własnego mózgu żyje na smyczy głosu, który mówi mu, że życie w ogóle jest niesprawiedliwe. I to usprawiedliwia ofiarę – może ona sobie już być sfrustrowana, niecierpliwa, zła. Ofiara może sobie uważać, że wszystkiemu winne są okoliczności. No bo, gdyby dzieci z radością chodziły do szkoły a mąż uśmiechnięty po świecie, no i kot nie wymiotowałby na dywan, życie wyglądałoby zupełnie inaczej, prawda? Wtedy dopiero ofiara mogłaby być szczęśliwa. Mózg ofiary mówi jej, że skoro życie jest tak ciężkie, nie można być dobrym, współczującym i dojrzałym. Raczej złym i przytłoczonym.

Co byłoby, gdyby można było żyć bez tego głosu z mózgu, który kontroluje twoje zachowanie? Czy można odpowiadać na życie w sposób, który sprawi, że poczujesz się dumna i szczęśliwa? Większość z nas jest ofiarami mózgu, ponieważ nie akceptuje tego, o co w życiu chodzi. Uważamy, że życie jest niesprawiedliwe i że powinno być inaczej. Jesteśmy uwięzieni w jakiejś idyllicznej wersji życia, jak z bajki „i żyli długo i szczęśliwie”. Jeśli ona się nie ziszcza, to, co jest, jest złe. Tymczasem sekret szczęśliwego życia polega na tym, żeby akceptować życie takie, jakie jest. I dopiero z tego miejsca je zmienić. Nie jest to takie proste, bo do tego potrzebna jest zmiana przekonań. Jednak można nauczyć się żyć z głębokim i trwałym poczuciem bezpieczeństwa. Można nauczyć się, że bez względu na to, jak świat wpływa na ciebie, możesz wybrać, jak chcesz na niego odpowiedzieć.

Wyobraź sobie, że możliwe jest znalezienie sposobu na to, by być spokojną przez większość czasu. Sekret akceptacji życia polega na umiejętności życia chwilą. Oraz na tym, żeby pogodzić się z tym, że życie jest substancją czynną i płynną. Kiedy już to zrobisz, przestaniesz z życiem walczysz, tylko łagodnie się mu poddasz. Będąc ofiarą mózgu, twoje podejście do życia jest bierne – ty tylko walczysz z okolicznościami, nie jesteś autorem swojego życia. Nie określasz jego sensu, a tylko ty możesz to zrobić. Masz swojemu życiu postawić warunki a innym ludziom dać wolność. Rodzina rano narzeka a kot wymiotuje? Mają przecież do tego prawo. Ty masz wziąć odpowiedzialność za swoje myśli, uczucia i słowa. Możesz wziąć odpowiedzialność za swoje reakcje. W swoim sposobie reagowania jesteś wolna. Możesz być osobą, którą pragniesz być. W każdej chwili możesz wprowadzić do swojego życia zmianę na lepsze. Określ siebie i sama zdefiniuj swój świat, a pozostaniesz spokojna w środku burzy, będziesz mieć jasną perspektywę i otwarte serce. Przestaniesz być ofiarą mózgu oraz życia.

 

Ludzie odporni na zmianę. Na czym polega „pseudorozwój”?

Chodzą na kolejne szkolenia i terapie, ale nadal pozostają w tym samym miejscu. Zmieniają partnerów, pracę, ale „nowe” nie znaczy „inne”. Są dowodem na to, że współczesne popkulturowe traktowanie rozwoju osobistego może być równie destrukcyjne jak nałóg.


Zmieniłam się, to było ważne doświadczenie, terapia na stałe będzie wpisana w moje życie – powiedziała Magda, odchodząc po pół roku z rocznej grupy terapeutycznej. Od ponad siedmiu lat pracuje nad swoim wewnętrznym rozwojem. Niedawno skończyła szkołę coachingu, wcześniej chodziła na zajęcia jogi, a potem air jogi. Raz pojechała na trening interpersonalny, ale jej się nie spodobało, spróbowała również pracy z ciałem metodą Lowena, później były warsztaty oddychania. Na terapię trafiła po tym, jak rozpadł się jej kolejny związek. Miesiąc temu poznała nowego faceta, zakochała się i uznała, że terapii już nie potrzebuje. Czuje się świetnie, na co dowodem jest nowa miłość.

Prawdopodobnie Magda ma rację – terapia będzie wpisana w jej życie, dopóki nie nauczy się, jak z niej skorzystać. Zmiana, o której mówi i która zachęciła ją do porzucenia grupy, jest pozorna i krótkotrwała. O sukcesie w terapii można mówić, gdy przestajemy jej potrzebować. Gdy rozpadnie się związek Magdy, gdy doświadczy straty, cierpienia, smutku albo nudy czy pustki, najpewniej znów skorzysta z jakiejś formy pracy nad sobą, poprawi sobie na jakiś czas nastrój i wróci do dawnego życia.

Przecież cały czas się rozwijam

Magda należy do coraz większego grona zmianoodpornych. Zmieniają otaczającą ich scenerię, ale nie zmieniają scenariusza. Mogą twierdzić, że poradzili sobie ze zdradą, że uwolnili się od negatywnych uczuć, a nawet wybaczyli, ale nie uświadamiają sobie, że tak bardzo boją się zranienia, że wybrali pracoholizm zamiast ryzyka zbudowania nowego związku. Inni pną się po szczeblach kariery, osiągają kolejne sukcesy, gwałcąc swoją potrzebę bliskości i odpoczynku. Nie rozumieją, że żyjąc w takim tempie, próbują zrealizować pomysł narzucony przez wymagającego, wiecznie niezadowolonego i sfrustrowanego ojca. Pomimo szeregu kursów i szkoleń nic nie zmienia się w ich wnętrzu. Mogą podróżować, zmieniać miejsca zamieszkania i partnerów, nadal tkwiąc w iluzji, że nowe oznacza inne. Nie rozumieją, że są zdeterminowani tym samym i niezmiennym skryptem.

Ucząc się nowych umiejętności, podejmując pracę nad sobą, ludzie kierują się różnymi motywami. Jak mówi Monika Jędrowska, psycholożka i certyfikowana psychoterapeutka Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, poza marzeniami i celami do zdobycia najczęściej jest to jakaś forma cierpienia, jak poczucie osamotnienia, niezrozumienia siebie i innych, konflikty albo kłopoty w nawiązywaniu i pogłębianiu relacji z ludźmi. – Czasami jest to trudne do zdefiniowania poczucie napięcia albo pustki – wyjaśnia i dodaje, że najnowsze badania wyraźnie wskazują, że to, na ile skorzystamy z różnych form rozwoju osobistego, zależy tylko od nas.

Znaczy to tyle, że im więcej w nas „zasobów”, tym większe szanse na powodzenie. Pozornie wydaje się logiczne, że udział w kolejnych zajęciach zwiększa świadomość zasobów, pozwala je rozpoznać albo uaktywnić. Niestety, może się okazać, że współczesne, popkulturowe traktowanie rozwoju osobistego nie tyle nie przynosi efektów, co może być równie destrukcyjne jak uzależnienie od alkoholu. – Uczestnictwo w kolejnych warsztatach bywa formą rozładowania emocji. Mechanizm jest tu taki sam jak u nałogowców. Nieumiejętność rozpoznawania oraz regulowania emocji i nieprzyjemne napięcie zamieniane jest na potrzebę uczestniczenia w jakichś zajęciach – mówi Monika Jędrowska. Dodatkowo u takich osób rozwija się system zaprzeczania problemom („przecież cały czas się rozwijam”), i tak odtwarza się przymus pracy nad sobą, który nic nie wnosi.

– W mojej pracy terapeutycznej dostrzegam również kilka innych schematów, które powodują, że ludzie wielokrotnie zmieniają terapeutę. Jednym z nich jest potrzeba potwierdzania narcystycznej kompensacji, że jest się kimś wyjątkowym, szczególnym. Obecnie wszelkie formy pracy nad sobą mogą być traktowane jako dowód na uduchowienie, wrażliwość, większą świadomość. Tak naprawdę to tylko kolejna forma pogłębiania dystansu do samego siebie, a przede wszystkim nie leczy głębokiego bólu, samotności, z którą człowiek boi się spotkać. Popycha też do coraz to nowych aktywności, bo żadna nie jest tą, która przyniosłaby ukojenie – przyznaje Monika Jędrowska.

Zdarza się, że takie osoby wykazują wielką chęć wchodzenia w rolę pocieszycielki, doradcy, ratowniczki czy mentora. W ten sposób jeszcze głębiej ukrywają swoje cierpienie i nieumiejętność poradzenia sobie z nim. Skąd ten mechanizm?

Lęk przed katastrofą

Jak w wielu innych, tak i w tym wypadku kluczowe są relacje. Dzieciom coraz częściej okazuje się warunkową miłość – za dobre oceny, posłuszeństwo, uległość lub aktywność, milczenie lub zabieranie głosu. Do tego dochodzi brak czasu na bliskość z rodziną, a to odbiera poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa. Z tego powodu dziecko dorasta w atmosferze pozbawionej warunków potrzebnych do zbudowania zaufania, najpierw do innych, a potem do samego siebie. W konsekwencji przybywa osób zależnych od głosu ekspertów, zarazem niepotrafiących im zaufać, z niskim i zmiennym poczuciem własnej wartości, a co najważniejsze – niepotrafiących budować autentycznych i trwałych relacji z innymi.

– Deficyt w umiejętności tworzenia więzi jest jednym z powodów tego, że ktoś nie potrafi utrzymać się w relacji terapeutycznej, wytrwać na jakichś zajęciach, dokończyć jakiegoś projektu – twierdzi Monika Jędrowska. W takim człowieku istnieje ogromna tęsknota za bliskością, zależnością, opieką, ale z drugiej strony jest lęk przed zbliżeniem, przed powtórzeniem znanego z dzieciństwa scenariusza, kiedy to, będąc blisko, było się narażonym na jakiś rodzaj krzywdy – zranienie, ośmieszenie, odrzucenie. Taka osoba pierwsza wycofa swoje zaangażowanie, tak aby ową katastrofę wyprzedzić, zapobiec jej. Nawet jeśli jest to katastrofa wyimaginowana. Aż do następnego razu, kiedy gnana tęsknotą za kontaktem, miłością, bliskością wejdzie w nową relację, którą po jakimś czasie porzuci z tych samych powodów.

Jest też inna grupa zmianoodpornych. W przeszłości doświadczyli dotkliwej straty, takiej jak śmierć bliskiej osoby, zdrada czy rozpad więzi i w związku z tym rozwinęli w sobie gorzkie przekonanie, że nie ma nadziei na zmianę, na inne, szczęśliwsze życie. Podejmując się pr...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin