Kukliński Piotr - Saga Dworek Pod Malwami - 03 Złudzenia i Nadzieje.pdf

(451 KB) Pobierz
KUKLIŃSKI PIOTR
ZŁUDZENIA
I
NADZIEJE
OCZEKIWANIA
Jesień 1910
Mój drogi - powiedziała pani Katarzyna. - Czy nie sądzisz, że już czas, abyś coś
postanowił w najważniejszych sprawach?
Pan Michał miał minę człowieka zupełnie zaskoczonego.
- Co mama ma na myśli? - zapytał.
- Uważam, że czas już na podjęcie zdecydowanych kroków z twojej strony - starsza
pani przesunęła okulary na czoło, wpatrując się w syna z natężoną uwagą. - Dano mi
niedawno do zrozumienia, że oczekuje się od ciebie jaśniejszych deklaracji. Jest przecież w
Topolanach ktoś, kto spodziewa się po tobie, że określisz wasze wzajemne stosunki w sposób
jasny i odpowiedzialny.
Kalinowski podniósł brwi.
- Nadal nie rozumiem, o czym mama mówi.
Pani Katarzyna niecierpliwym gestem założyła okulary na powrót.
- Co to za podejście? - spytała z naganą. - Czy nie uczyłam cię odpowiedniego, to
znaczy odpowiedzialnego, postępowania? Skoro tak lubisz mówić wprost, wprost to ode
mnie usłyszysz. Nie możesz odwlekać dnia rozmówienia się z Justysią. Ona ma wobec ciebie
jakieś oczekiwania. Należy to wyjaśnić, synu.
Pan Michał westchnął.
- Wyjaśnić? - zapytał. - Niedawno z nią rozmawiałem, prawda, ale zapewniam mamę,
że nie padła z mojej strony żadna deklaracja.
- O to właśnie chodzi, że nie padła. Nie możesz tak sobie chodzić, nie oglądając się na
innych. Skoro wcześniej dałeś jej do zrozumienia...
- Ja? - zdziwił się pan Michał. - Zapraszała mnie w odwiedziny w imieniu ojca.
Obiecałem, że wpadnę niedługo, ale nie sądziłem, że powinienem jechać tam prawie zaraz.
Wybieram się, jak tylko znajdę wolną chwilę. Sama mama widzi, jak bardzo jestem teraz
zajęty...
- Tak to i wytłumaczyłam panu Nowackiemu. Ale zbyt długo trwa ta niepewność,
Michale. Justysia czegoś od ciebie oczekuje...
Pan Kalinowski był niezadowolony z opinii matki.
- Nie wydaje mi się, żebym cokolwiek był winny - zauważył. - Jeśli panna, o której
mówimy, odebrała coś więcej niż zamierzałem przekazać, jest mi przykro, bo nie takie
miałem intencje. Tłumaczyłem to mamie wielokrotnie, że nie jestem jeszcze gotowy do
małżeństwa. To znaczy, może bym i chciał, ale wcale nie jestem przekonany, że powinienem.
- Powinieneś - pani Katarzyna oświadczyła to z całą powagą. - Naturalnie, że
powinieneś. Już o tym rozmawialiśmy i wydawało mi się, że się rozumiemy. Teraz nie
odwracaj kota ogonem i nie udawaj, że nie pamiętasz. Obiecałeś się ożenić, więc
spodziewam się, że w tej sprawie poczynisz jakieś kroki.
- Doprawdy? - skrzywił usta pan Michał. - Obiecałem mamie, czy też mama tak to
tylko przedstawia?
Starsza pani zmarszczyła brwi.
- Nigdy nie żartuję ze spraw poważnych - oświadczyła. - Obiecałeś, więc bądź tak
dobry i doprowadź to wszystko do końca. Inaczej jestem narażona nie tylko na przykre
spojrzenia, ale i na wymówki, które mogą mnie spotkać z twojego powodu. Tego zaś
chciałabym uniknąć.
Michał Kalinowski westchnął.
- No dobrze - odezwał się po chwili. - Skoro mama tak to stawia. W najbliższym
czasie to uczynię. Pojadę do Topolan i wyjaśnię.
- Doskonale - ucieszyła się starsza pani. - Ja oczywiście do niczego ciebie nie
zmuszam, ale czy nie lepiej, byś w domu miał to, za czym uganiasz się po świecie?
Panna Justyna Nowacka, oczekująca z dnia na dzień przyjazdu do Topolan Michała
Kalinowskiego i jego oświadczyn, czyniła konieczne przygotowania do małżeństwa.
Przygotowania te były już właściwie przeprowadzone, poza jednym z aspektów,
niezmiernie jednak ważnym. Panna Nowacka miała bowiem dość ogólne wyobrażenie o
życiu małżeńskim, zwłasz cza w zakresie obowiązków, jakie miałaby wypełniać w sypialni.
Mimo dwudziestu siedmiu lat życia, wielu lat spędzonych za granicą, w miastach, pomiędzy
ludźmi, była w tej kwestii niczym małe dziecko.
Chciała o tych sprawach porozmawiać, popytać, dowiedzieć się, a nie bardzo miała do
kogo się zwrócić. We dworze w Topolanach nie mieszkała żadna odpowiednio doświadczona
kobieta z rodziny, a służących nie chciała wypytywać. One na pewno coś o tym wiedziały,
poza tym zawsze były w grupie, miały matki, ciotki, koleżanki, sąsiadki. Ale że należały do
innej sfery, mogły też narazić ją na plotki i uwagi.
Gdyby mieszkała w Warszawie, mogłaby zwrócić się do którejś z zamężnych
koleżanek nauczycielek w Szkole dla Służących. W Topolanach czuła się samotna i
bezradna. Martwiła się brakiem swojego uświadomienia w tak ważnej sprawie.
- Żałuję, że zeszłego lata nie pojechałam do Warszawy - westchnęła pewnego
wieczora przy ojcu. - Tęsknię za koleżankami nauczycielkami i za przełożoną.
- Szkoda, że mi o tym wcześniej nie wspomniałaś - odpowiedział pan Jacek. -
Przecież nie było żadnych przeszkód, abyś pojechała na trochę. Właściwie i teraz nie ma,
choć pora niesposobna na podróże...
Patrzył na córkę, gotów natychmiast spełnić każde jej życzenie.
- Dziękuję, papo - uśmiechnęła się Justyna, ale pokręciła głową. - Nie, nie, jesienią
nie będę ryzykowała wyjazdu. Pogoda oczywiście niepewna, ponadto powinnam chyba być
w domu, gdy... gdy pan Michał...
Nowacki zgodził się z takim rozumowaniem.
- A może kogoś zaprosisz? - zaproponował. - Niedługo święta i ferie w szkole. Napisz
do którejś z przyjaciółek warszawskich, niech cię odwiedzi. Rozerwiesz się trochę, a i dla
niej pobyt na wsi może być atrakcyjny. Koszty oczywiście biorę na siebie.
Panna Justyna podeszła do propozycji z entuzjazmem.
- Wspaniały pomysł! - zawołała. - Jesteś nieoceniony, papo, w umiejętnościach
rozwiązywania moich kłopotów! Sama na to nie wpadłam, choć to rozwiązanie oczywiste.
Mogłabym napisać do Amelki, do Jadzi albo może i Wandzi...
Zawahała się.
- Muszę się nad tym zastanowić. Wszystkich przecież nie zaproszę. Dziękuję papie za
tyle życzliwości.
Pobiegła zaraz do swojego pokoju pisać listy, zadawać pytania i przedstawiać
propozycje. Wieczorem ogarnęły ją jednak wątpliwości. Do świąt pozostawały jeszcze ponad
dwa miesiące, a ona potrzebowała konsultacji w swoich sprawach już teraz. Obliczając czas
doszła bowiem do wniosku, że ślub z panem Kalinowski najlepiej byłoby urządzić właśnie w
Boże Narodzenie.
Żaden z trzech brudnopisów listu nie doczekał się przepisania na czysto i wysłania,
gdyż nazajutrz pojawiło się lepsze rozwiązanie, co panna Nowacka była skłonna przypisać
interwencji Opatrzności.
Od jednej ze szkolnych znajomych przyszedł bowiem list do panny Justyny.
Korespondowała ona czasem z przyjaciółkami z czasów szkolnych. Pisały o swoich
sukcesach na polu towarzyskim - zaręczynach, ślubach, mężach, potem dzieciach, nowych
domach i tak dalej. Justyna odpisywała, trzymając na wodzy ciekawość pełną zazdrości, a z
czasem listy stały się rzadsze i prawie zupełnie przestały przychodzić.
Zofia Górkiewiczówna nie należała do przyjaciółek czy choćby bliskich koleżanek
uczennicy Nowackiej, choć razem pobierały nauki na pensji. Justyna nigdy nie darzyła Zosi
sympatią. Górkiewiczówna miała skłonności do wyśmiewania się z innych, to ona pierwsza
nazwała ją szczotką.
Tym większe było zaskoczenie pismem od Zosi, noszącej teraz nazwisko Waldeck.
Justyna bardzo dobrze pamiętała koleżankę - drobniutką, czarnowłosą, ruchliwą dziewczynkę
o myszkujących oczach i niewyparzonym języku. W czasach szkolnych ścierały się przy
każdej okazji, a teraz pisała do panny Nowackiej osoba dorosła i mocno zmieniona. Zosia
powiadamiała, że niedawno została wdową i przeprowadziła się do wielkiego domu przy
ulicy Drewnianej w Białymstoku. Pamiętała dawną koleżankę, pytała co u niej słychać i w
serdecznych słowach zapraszała w odwiedziny, by powspominać stare czasy i odnowić
przyjaźń.
Justyna była zaskoczona takim podejściem do dawnej znajomości, której nigdy nie
nazwałaby przyjaźnią, ale ujął ją serdeczny i pogodny ton listu. Może się nudzisz na wsi,
pisała pani Waldeck, przyjedź, a będziemy miały czas na rozrywki i plotki. Informowała też,
że po zmarłym mężu dysponuje wystarczającymi środkami, aby gościć dawną koleżankę
choćby i przez kilka miesięcy.
- Oczywiście, zaproś tę pannę - powiedział ojciec. - To znaczy panią. Nie bardzo
wprawdzie pamiętam, żebyś kiedykolwiek o niej wspominała, ale tym chętniej ją poznam.
- Na pewno mówiłam - wyjaśniła Justyna. - Ale była o klasę niżej, więc może z tego
powodu nic papie nie mówi jej nazwisko.
- Zaproś - powtórzył pan Jacek. - Będziecie mogły nagadać się do woli w jesienne
wieczory. Należy ci się jakaś rozrywka. Jeśli chcesz, sam po nią pojadę.
Justyna odpisała na list koleżanki, ogarnięta nagle silnymi sentymentami do
szkolnych czasów, odpowiedź wypadła serdecznie i przyjaźnie, a w kolejnym tygodniu
nadeszła wiadomość, że Zofia Waldeck gotowa jest do odwiedzin w Topolanach. Jeśli
pozwolisz, kochana przyjaciółko - pisała do Justyny - przyjadę własnym powozem.
Podziękuj swojemu ojcu za gotowość odebrania mnie z miasta, ale zapewniam cię, że umiem
powozić bardzo dobrze i nie ma potrzeby kłopotać twojego papy.
***
Własne oczekiwania wobec Michała Kalinowskiego miał także ksiądz Miodyński,
proboszcz z Zabłudowa. Pojawił się w Kalinówce z początkiem października, z wielce
Zgłoś jeśli naruszono regulamin