NORA ROBERTS UciekaĹ‚. ZresztÄ… nie po raz pierwszy w ĹĽyciu. I moĹĽe nie po raz ostatni, pomyĹ›laĹ‚, mijajÄ…c eleganckÄ… wystawÄ™ sklepu Tiffany'ego. ByĹ‚a chĹ‚odna, kwietniowa noc. PadaĹ‚ deszcz, zmywajÄ…c kurz z jezdni i chodnikĂłw. WiaĹ‚ lekki wiatr, ktĂłry nawet tu, na Manhattanie, pachniaĹ‚ wiosnÄ…. Pot spĹ‚ywaĹ‚ mu po twarzy. Byli tuĹĽ za nim. PiÄ…ta Aleja byĹ‚a cicha i jak na tÄ™ porÄ™ nocy spokojna. Uliczne Ĺ›wiatĹ‚a co jakiĹ› czas rozpraszaĹ‚y ciemność; ruch panowaĹ‚ niewielki. Tu nie wtopisz siÄ™ w tĹ‚um. MijajÄ…c PięćÂdziesiÄ…tÄ… TrzeciÄ…, pomyĹ›laĹ‚, ĹĽe mĂłgĹ‚by dać nura do tunelu kolejki podziemnej pod budynkiem Tishmana - ale gdyby zobaczyli, ĹĽe tam znika, miaĹ‚by odciÄ™ty odwrĂłt. Kiedy za jego plecami rozlegĹ‚ siÄ™ pisk opon, skoczyĹ‚ za rĂłg przy sklepie Cartiera. PoczuĹ‚ ostre ukĹ‚ucie w ramiÄ™ i usĹ‚yszaĹ‚ stĹ‚umiony Ĺ›wist kuli, mimo to nie zwolniĹ‚ kroku. Prawie jednoczeĹ›nie poczuĹ‚ zapach krwi. Teraz to juĹĽ przeÂstawaĹ‚o być zabawne. MiaĹ‚ dziwne przeczucie, ĹĽe moĹĽe być jeszcze gorzej. Na PięćdziesiÄ…tej Drugiej dostrzegĹ‚ grupki ludzi - jedni stali, drudzy spacerowali. DoszĹ‚y go podniesione gĹ‚osy i muÂzyka. UsiĹ‚owaĹ‚ uspokoić oddech, by nie zwracać na siebie uwagi. StanÄ…Ĺ‚ cicho za rudÄ… kobietÄ…, o kilka cali przewyĹĽÂszajÄ…cÄ… jego sześć stĂłp i o poĹ‚owÄ™ szerszÄ…. KoĹ‚ysaĹ‚a siÄ™ w takt muzyki wydobywajÄ…cej siÄ™ z przenoĹ›nego odbiornika stereo. To tak, jakby siÄ™ ukryĹ‚ za drzewem podczas wichury. SkoÂrzystaĹ‚ ze sposobnoĹ›ci, by zĹ‚apać oddech i obejrzeć ranÄ™. KrwawiĹ‚ jak zarzynane prosiÄ™. Bez chwili namysĹ‚u wyciÄ…gnÄ…Ĺ‚ rudej kobiecie z tylnej kieszeni spodni pasiastÄ… chustkÄ™ i owiÂnÄ…Ĺ‚ niÄ… ramiÄ™. Niczego nie zauwaĹĽyĹ‚a, nadal siÄ™ koĹ‚ysaĹ‚a - zawdziÄ™czaĹ‚ to swoim zrÄ™cznym palcom. O wiele trudniej jest strzelić do czĹ‚owieka, ktĂłrego otacza tĹ‚um, pomyĹ›laĹ‚. Nie jest to niemoĹĽliwe, ale trudniejsze. PoÂsuwaĹ‚ siÄ™ wolno, chowajÄ…c siÄ™ za grupki ludzi i caĹ‚y czas obserwujÄ…c podÄ…ĹĽajÄ…cego za nim czarnego Lincolna. Przy Lexington zobaczyĹ‚, ĹĽe samochĂłd siÄ™ zatrzymuje i wysiada z niego trzech mężczyzn w eleganckich ciemnych garniturach. Jeszcze go nie dostrzegli, ale wkrĂłtce to nastÄ…pi. MyĹ›lÄ…c intensywnie, uwaĹĽnie obserwowaĹ‚ otaczajÄ…cych go ludzi. Ta czarna skĂłra z mnĂłstwem zamkĂłw bĹ‚yskawicznych mogĹ‚aby siÄ™ przydać. - Hej! - ZĹ‚apaĹ‚ za ramiÄ™ stojÄ…cego obok chĹ‚opaka. - Dam ci pięćdziesiÄ…t kawaĹ‚kĂłw za twojÄ… kurtkÄ™. ChĹ‚opak, z jasnymi, sterczÄ…cymi jak kolce wĹ‚osami i z jeÂszcze bledszÄ… twarzÄ…, wyrwaĹ‚ mu rÄ™kÄ™. - Odpieprz siÄ™, to prawdziwa skĂłra. - No to stĂłwÄ™ - mruknÄ…Ĺ‚ Doug. Trzej mężczyĹşni byli coraz bliĹĽej. Tym razem chĹ‚opak okazaĹ‚ wiÄ™cej zainteresowania. OdÂwrĂłciĹ‚ twarz i Doug zobaczyĹ‚ maleĹ„kiego wytatuowanego sÄ™pa na policzku. - Dwie setki i jest twoja. Doug juĹĽ siÄ™gaĹ‚ po portfel. - Za dwie stĂłwy dorzucisz mi jeszcze te ciemne okulary. ChĹ‚opak zdjÄ…Ĺ‚ wÄ…skie okulary o fosforyzujÄ…cych szkĹ‚ach. - SÄ… twoje. - Daj, pomogÄ™ ci zdjąć kurtkÄ™. Szybkim ruchem Doug Ĺ›ciÄ…gnÄ…Ĺ‚ z niego skĂłrÄ™. WcisnÄ…Ĺ‚ mu banknoty do rÄ™ki i wĹ‚oĹĽyĹ‚ kurtkÄ™, syczÄ…c z bĂłlu z poÂwodu rany w lewym ramieniu. SkĂłra wydzielaĹ‚a niezbyt przyjemny zapach poprzedniego wĹ‚aĹ›ciciela. Nie zwracajÄ…c na to uwagi, zaciÄ…gnÄ…Ĺ‚ zamek bĹ‚yskawiczny. - UwaĹĽaj, kolego, idzie tu trzech facetĂłw w cmentarnych garniturkach. WÄ™szÄ… tu za forsÄ… ekstra za kasety z Billym Idolem. - Taaa? Kiedy chĹ‚opak odwracaĹ‚ gĹ‚owÄ™ z minÄ… znudzonego naÂstolatka, Doug daĹ‚ nura w najbliĹĽsze drzwi. Tapety w bladych kolorach odbijaĹ‚y przyćmione Ĺ›wiatĹ‚o. Przy stolikach w stylu art deco, przykrytych lnianymi obruÂsami, siedzieli ludzie. BĹ‚yszczÄ…ce mosiężne porÄ™cze prowaÂdziĹ‚y do zacisznych salonikĂłw i do otoczonego lustrami baru. Doug natychmiast rozpoznaĹ‚ zapachy charakterystyczÂne dla francuskiej kuchni - szaĹ‚wii, burgunda i tymianku. Przez krĂłtkÄ… chwilÄ™ rozwaĹĽaĹ‚ pomysĹ‚ wybrania ustronnego stolika, lecz doszedĹ‚ do wniosku, ĹĽe bar bÄ™dzie lepszÄ… kryÂjĂłwkÄ…. ZrobiĹ‚ znudzonÄ… minÄ™, wbiĹ‚ rÄ™ce w kieszenie i koĹ‚yÂszÄ…c biodrami, podszedĹ‚ do baru. OpierajÄ…c siÄ™ o ladÄ™, komÂbinowaĹ‚, ktĂłrÄ™dy tu wyjść. - Whisky. - PoprawiĹ‚ okulary na nosie. - Seagrama. ProÂszÄ™ zostawić butelkÄ™. PochyliĹ‚ siÄ™ nad butelkÄ…, nieznacznie zwracajÄ…c twarz w stronÄ™ drzwi. WĹ‚osy miaĹ‚ ciemne, przy koĹ‚nierzu kurtki wijÄ…ce siÄ™, twarz gĹ‚adko ogolonÄ…, pociÄ…gĹ‚Ä…. Kiedy siÄ™gaĹ‚ po szklaneczkÄ™, skryte za ciemnymi, fosforyzujÄ…cymi okularami oczy utkwione byĹ‚y w drzwi. Jednym haustem wypiĹ‚ caĹ‚Ä… jej zawartość. Tymczasem umysĹ‚ pracowaĹ‚ intensywnie. PotrafiĹ‚ myĹ›leć w biegu juĹĽ we wczesnej mĹ‚odoĹ›ci, gdy tylko nauczyĹ‚ siÄ™ wykorzystywać nogi do ucieczki, jeĹ›li tak nakazywaĹ‚ rozsÄ…dek. Nie miaĹ‚ nic przeciwko walce, ale lubiĹ‚ mieć jeszcze coĹ› w zanadrzu. DziaĹ‚aĹ‚ wprost lub posĹ‚ugiwaĹ‚ siÄ™ subtelniejszymi chwytami - w zaleĹĽnoĹ›ci od tego, co byĹ‚o korzystniejsze. To, co ukryĹ‚ na piersi, być moĹĽe speĹ‚ni wreszcie jego marzenia o ĹĽyciu w luksusie. Natomiast ten poĹ›cig za nim mĂłgĹ‚ w jednej chwili wszystko zniweczyć. Po gĹ‚Ä™bszym zastanowieniu postanowiĹ‚ jednak postawić na worek zĹ‚ota. Para siedzÄ…ca obok niego dyskutowaĹ‚a ĹĽywo o ostatniej powieĹ›ci Mailera. JakieĹ› towarzystwo zastanawiaĹ‚o siÄ™, czy majÄ… iść do klubu posĹ‚uchać jazzu i napić siÄ™ czegoĹ› taĹ„Âszego. Ludzie przy barze to przewaĹĽnie samotnicy, oceniĹ‚. Przyszli tu, by pokrzepić siÄ™ po ciężkim dniu pracy i spotkać innych samotnikĂłw. ByĹ‚y tu skĂłrzane spĂłdnice, trzyczÄ™ÂĹ›ciowe garnitury i sportowe tenisĂłwki. Zadowolony z siebie wyciÄ…gnÄ…Ĺ‚ papierosa. MĂłgĹ‚ wybrać gorsze miejsce na kryÂjĂłwkÄ™. Blondynka w kostiumie koloru ciepĹ‚ej szaroĹ›ci wspięła siÄ™ na stoĹ‚ek obok niego i podaĹ‚a mu ogieĹ„. PachniaĹ‚a perÂfumami Chanel i wĂłdkÄ…. ZakĹ‚adajÄ…c nogÄ™ na nogÄ™, opróżniĹ‚a do koĹ„ca swojÄ… szklaneczkÄ™. - Nigdy ciÄ™ tu jeszcze nie widziaĹ‚am. Doug obrzuciĹ‚ jÄ… szybkim spojrzeniem, wystarczajÄ…cym, by dostrzec lekko zamglony wzrok i drapieĹĽny uĹ›miech. W innej sytuacji nie odrzuciĹ‚by takiej okazji. - Nie. - WychyliĹ‚ nastÄ™pnÄ… kolejkÄ™. - Moje biuro jest kilka domĂłw stÄ…d. Nawet po trzech wĂłdkach zauwaĹĽyĹ‚a coĹ› bezczelnego i niebezpiecznego w tym mężczyĹşnie. Zaciekawiona przyÂsunęła siÄ™ bliĹĽej. - Jestem architektem - powiedziaĹ‚a. WĹ‚osy zjeĹĽyĹ‚y mu siÄ™ na karku, kiedy kÄ…tem oka doÂstrzegĹ‚, ĹĽe wchodzÄ…. WyglÄ…dali schludnie i dostatnio. WyÂciÄ…gnÄ…Ĺ‚ gĹ‚owÄ™ i obserwowaĹ‚ nad ramieniem blondynki, jak tych trzech siÄ™ rozdziela. Jeden z nich zostaĹ‚ przy drzwiach, zamykajÄ…c mu drogÄ™ odwrotu. Zaciekawiona brakiem odpowiedzi, poĹ‚oĹĽyĹ‚a rÄ™kÄ™ na raÂmieniu Douga. - A ty czym siÄ™ zajmujesz? ZatrzymaĹ‚ przez chwilÄ™ whisky w ustach, a potem przeÂĹ‚knÄ…Ĺ‚; czuĹ‚, jak wolno spĹ‚ywa do ĹĽoĹ‚Ä…dka. - KradnÄ™ - odpowiedziaĹ‚, bo ludzie rzadko dajÄ… wiarÄ™ prawdzie. UĹ›miechnęła siÄ™, wyjęła papierosa, a nastÄ™pnie podaĹ‚a mu zapalniczkÄ™, czekajÄ…c, aĹĽ Doug poda jej ogieĹ„. - FascynujÄ…ce. - WypuĹ›ciĹ‚a cienkÄ… smugÄ™ dymu i wyjęła mu zapalniczkÄ™ z rÄ™ki. - MoĹĽe postawisz mi drinka i opoÂwiesz coĹ› o tym? Szkoda, ĹĽe wczeĹ›niej nie sprĂłbowaĹ‚ tego sposobu, skoro okazaĹ‚ siÄ™ taki skuteczny. Ĺ»aĹ‚owaĹ‚, ĹĽe czas byĹ‚ tak nie sprzyjajÄ…cy, bo kostium leĹĽaĹ‚ na niej tak elegancko jak na moÂdelce. - Nie dzisiaj, zĹ‚otko. KoncentrujÄ…c uwagÄ™ na swoim problemie, dolaĹ‚ sobie whisky, starajÄ…c siÄ™ pozostać w cieniu. Zaimprowizowane przebranie mogĹ‚o przynieść efekt. PoczuĹ‚ ucisk lufy pistoletu miÄ™dzy ĹĽebrami. Tym razem nie przydaĹ‚o siÄ™ na nic. - WychodĹş, Lord. Pan Dimitri jest niezadowolony, ĹĽe nie dotrzymaĹ‚eĹ› umowy. - NaprawdÄ™? - Niedbale zamieszaĹ‚ whisky w szklaneczÂce. - ChciaĹ‚em sobie najpierw strzelić drinka, Remo. MusiaÂĹ‚em stracić rachubÄ™ czasu. Ucisk lufy na ĹĽebra zwiÄ™kszyĹ‚ siÄ™. - Pan Dimitri lubi, kiedy jego pracownicy sÄ… punktualni. SÄ…czyĹ‚ wolno whisky, obserwujÄ…c w lustrze przed sobÄ…, jak staje za nim dwĂłch innych facetĂłw. Blondynka juĹĽ siÄ™ wycofaĹ‚a w poszukiwaniu Ĺ‚atwiejszego celu. - Czy jestem wylany? NalaĹ‚ sobie kolejnego drinka, zastanawiajÄ…c siÄ™, jakie ma szanse. Trzy do jednej - oni byli uzbrojeni, on nie. Ale z nich trzech tylko Remo mĂłgĹ‚ uchodzić za rozgarniÄ™tego. - Pan Dimitri lubi wylewać swoich pracownikĂłw osobiĹ›Âcie. - Remo wyszczerzyĹ‚ w uĹ›miechu rzÄ…d rĂłwniutkich zÄ™ÂbĂłw okolonych cieniutkim wÄ…sikiem. - I chce ci poĹ›wiÄ™cić trochÄ™ uwagi. - Okay. - Doug wziÄ…Ĺ‚ do jednej rÄ™ki butelkÄ™, a do drugiej szklaneczkÄ™. - MoĹĽe przedtem drinka? - Pan Dimitri nie lubi, kiedy siÄ™ pije w czasie pracy. Poza tym jesteĹ› juĹĽ spóźniony, Lord, mocno spóźniony. - NaprawdÄ™? Jednak to wstyd marnować dobry trunek. Nie przestajÄ…c mieszać whisky w szklaneczce, chlusnÄ…Ĺ‚ niÄ… w oczy Rema i machnÄ…Ĺ‚ butelkÄ… przed nosem mężÂczyĹşnie stojÄ…cemu z prawej. SiĹ‚Ä… rozpÄ™du wyrĹĽnÄ…Ĺ‚ gĹ‚owÄ… trzeciego przeciwnika, skutkiem czego przewrĂłcili siÄ™ w tyĹ‚ na ladÄ™ z wystawionymi deserami. Czekoladowy suflet i gÄ™sÂty francuski krem wzbiĹ‚y siÄ™ w gĂłrÄ™ i opadĹ‚y w postaci wysokokalorycznego deszczu. ObjÄ™ci jak kochankowie przeÂtoczyli siÄ™ na tort cytrynowy. - Straszne marnotrawstwo - mruknÄ…Ĺ‚ Doug i kaĹĽdemu z nich wcisnÄ…Ĺ‚ w twarz po garĹ›ci musu truskawkowego. WiedzÄ…c, ĹĽe element zaskoczenia nie trwa wiecznie, Doug posĹ‚uĹĽyĹ‚ siÄ™ najszybszymi ze Ĺ›rodkĂłw obrony. WbiĹ‚ kolano miÄ™dzy nogi przeciwnika i rzuciĹ‚ siÄ™ do ucieczki. - Zapisz to na rachunek Dimitriego! - zawoĹ‚aĹ‚, przecisÂkajÄ…c siÄ™ miÄ™dzy stolikami i krzesĹ‚ami. ZĹ‚apaĹ‚ kelnera i pchnÄ…...
kociak.k