Lindsay Yvonne - W pułapce zmysłów.pdf

(621 KB) Pobierz
Yvonne Lindsay
W pułapce
zmysłów
Tytuł oryginału: A Silken Seduction
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Proszę wyjść! Panna Cullen nie przyjmuje!
Avery aż podskoczyła na dźwięk głosu swojej gosposi i kropla zieleni
wiosennej prysnęła z koniuszka pędzla na płótno. Tuż za sobą usłyszała
odgłos kroków.
Westchnęła i odłożyła pędzel. Dzień i tak jest stracony. Przy tej
mglistej, niemal jesiennej pogodzie, kolory zlewają się w burą plamę. Gdyby
tylko
żarliwym
zapałem do malowania można było pokryć wszystkie inne
niedostatki, pomyślała z
żalem,
sięgając po szmatkę zawieszoną na sztaludze.
Starannie wytarła palce i odwróciła się do intruza. Gosposia zazwyczaj
skutecznie powstrzymywała nieproszonych gości przed przekroczeniem
progu jej domostwa. Strzegła swojej młodej pani niczym groźny cerber i
broniła jej prawa do prywatności. Tym razem komuś udało się szturmem
zdobyć szańce. Mężczyzna, który kroczył przodem, zignorował drepczącą za
nim przysadzistą gospodynię, patrzył tylko na Avery.
Trzeba przyznać,
że
i Avery nie mogła oderwać od niego wzroku:
wysoki blondyn z lekkim zarostem, ustami stworzonymi do pocałunków i
lekko potarganymi włosami. Przystojna bestia. Coś w nim było znajomego,
ale przecież nie zapomniałaby tego faceta, gdyby jej go przedstawiono. Zaraz,
zaraz. Czy to nie ten sam człowiek, na którego wskazała Macy podczas aukcji
w Nowym Jorku? Avery poczuła się dziwnie – ale nie był to lęk, nawet nie
zaniepokojenie z powodu wtargnięcia nieznajomego na jej teren.
Nie umiała nazwać tego uczucia i było to równie irytujące, jak
bezskuteczne próby utrwalenia na płótnie piękna ulubionego ogrodu ojca.
Gwałtownie się zaczerwieniła, serce zabiło szybciej. To tylko rozdrażnienie
Z
1
L
T
R
powodu niespodziewanej wizyty, powiedziała sobie, ale wiedziała,
że
sama
się oszukuje.
– Przepraszam, panno Cullen. Mówiłam panu Price'owi,
że
panienka nie
przyjmuje, ale on mnie nie posłuchał. – Głos gospodyni, zwłaszcza wtedy,
kiedy coś ją wyprowadziło z równowagi, wskazywał na jej pochodzenie z
East Endu, biednej robotniczej dzielnicy Londynu. Teraz przepełniało ją
oburzenie na bezczelność Jankesa.
– Mówi,
że
był umówiony.
– W porządku, pani Jackson. Skoro już tu jest... – Avery postanowiła
odwołać się do wpajanych jej od dzieciństwa zasad dobrego wychowania. –
Może nasz gość przed wyjściem zechce napić się herbaty na tarasie?
– Kawy, jeśli można. – Od pierwszych słów było jasne,
że
mężczyzna
należy do bostońskich wyższych sfer, a jego przodkowie zapewne przybyli na
pokładzie „Mayflower” z pierwszymi kolonistami. Teraz coś zaskoczyło w
mózgu Avery. Price, słyszała już to nazwisko.
Pani Jackson poszła do kuchni, mrucząc pod nosem nieprzychylne
uwagi pod adresem gościa.
– Price? Zapewne Marcus Price z Waverly’s w Nowym Jorku? –
upewniła się Avery.
Dom aukcyjny prowadził wyprzedaż majątku matki jej przyjaciółki.
Pojechała wspierać Macy, więc wiedziała, ile ją kosztowało rozstawanie się z
pamiątkami z dzieciństwa, niezależnie od tego, czy wszystkie budziły miłe
wspomnienia. Avery postanowiła,
że
nic jej nie skłoni do pozbycia się
rodowych skarbów. Na szczęście ma ten luksus,
że
ojciec zapewnił jej
komfortowe
życie.
– To dla mnie zaszczyt,
że
pamięta pani moje nazwisko. – Mężczyzna
miał uwodzicielski uśmiech. Naprawdę można stracić dla niego głowę.
2
L
T
R
– Proszę nie liczyć na szczególne względy – odparła chłodno, choć jego
bliskość zbijała ją z tropu. – Wyraźnie mówiłam,
że
nie mam zamiaru pozbyć
się kolekcji zgromadzonej przez mojego ojca. Traci pan czas.
Znowu się uśmiechnął, a ona pomyślała,
że
wrodzony wdzięk otwiera
mu wiele drzwi.
Świetnie
zna takich mężczyzn jak on: pewnych siebie,
bezczelnych. Miał te cechy, których jej brakuje, a jednak tym razem czeka go
rozczarowanie.
– Warto było przylecieć do Europy,
żeby
panią poznać.
Trudno nie zauważyć aluzji,
że
chętnie zacieśniłby tę znajomość.
– Pochlebstwa na mnie nie działają, panie Price. Lepsi od pana połamali
sobie zęby.
– Mam na imię Marcus.
– Niczego nie sprzedaję, Marcusie. Czemu zawdzięczam tę wizytę?
– Pani asystent, David Hurley, umówił nas na spotkanie już dwa
tygodnie temu. Sądziłem,
że
panią uprzedził. – Dostrzegł gniew w jej oczach,
więc skończył pojednawczo: – Przykro mi,
że
o niczym pani nie wiedziała.
Byłem pewien,
że
jest pani otwarta na sugestie z naszej strony.
Dobry jest. Czarujący, szczery – Avery mogłaby się nabrać, gdyby nie
podejrzenie,
że
Marcus Price w jakiś sposób przekupił Davida. Do tej pory
uważała,
że
asystent, który przez wiele lat był sekretarzem ojca, jest poza
wszelkim podejrzeniem, ale się pomyliła. Nie przychodziło jej do głowy, jak
inaczej Marcus Price umówił się na spotkanie, skoro jej instrukcje były
wyraźne –
żadnych
kontaktów z domami aukcyjnymi. Trzeba będzie
przeprowadzić rozmowę z Davidem, co nie jest
łatwe,
zważywszy na to,
że
został w Los Angeles. Jeśli nie ma w zanadrzu wiarygodnego
usprawiedliwienia, to chyba go zwolni, mimo wielu lat nienagannej pracy.
Zaufanie
łatwo
jest podważyć, ale trudno je odzyskać.
3
L
T
R
– Podano kawę. – Avery nie zamierzała zwierzać się nieznajomemu ze
swoich rozterek. – Zapraszam na taras.
– Dziękuję. – Gestem wskazał,
że
podąży za nią.
Czuła na plecach jego wzrok, gdy prowadziła go
ścieżką
przez ogród.
Miło by było mieć na sobie coś bardziej twarzowego niż stare dżinsy i
poplamiona farbami koszulka, pomyślała i zaraz się skarciła za kokieterię.
Przecież nie będzie się krygować przed Marcusem. Nie interesują go jej
wdzięki, tylko kolekcja impresjonistów, którą ojciec zgromadził przez
ćwierć
wieku. Zapewne wystawienie jej na sprzedaż byłoby kolejnym szczeblem
jego kariery.
Gdy weszli na taras, pani Jackson już tam była z wózkiem pełnym
filiżanek, talerzyków, imbryczków i mise- czek. Starannie nakryła mały
żelazny
stolik. Avery wskazała Marcusowi krzesło.
– Mleko czy
śmietanka?
– spytała uprzejmie, nalewając aromatyczny
płyn ze srebrnego imbryka zdobionego rodowym herbem jej brytyjskiej
matki.
– Dziękuję, piję czarną.
– Cukier? – Nieżyjący rodzice byliby dumni,
że
tak wzorowo
wywiązuje się z towarzyskich obowiązków.
– Dwie
łyżeczki,
proszę.
L
T
4
R
– Dwie? – upewniła się uprzejmie. – Ach, rozumiem.
– Myśli pani,
że
nie zaszkodzi mi odrobina słodyczy? – spytał z
uśmiechem.
– To pan powiedział, nie ja.
Zręcznie wrzuciła srebrnymi szczypczykami dwie kostki cukru i podała
gościowi filiżankę.
– Dziękuję. – Zaczął mieszać kawę.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin