Mój wybór.doc

(66 KB) Pobierz
Roszpuncia

Mój wybór

 

 

 

Seria, stolica Swordworld[i], 6 kwietnia 2007 roku

 

Francesca Maka uwielbiała swojego przyjaciela, z którym trzymała się od najmłodszych lat. Była śliczną, wysoką brunetką o oczach zielonych jak trawa. Jej szczupłe nogi, odkąd skończyła 15 lat, były „na wyjścia” odziane w eleganckie ołówkowe spódnice i szpilki, które sprawiały, że wydawała się jeszcze wyższa. Uwielbiała swoje proste, ciemne włosy sięgające, gdy były rozpuszczone, pupy, na równi ze zmysłowym głosem, którym obdarzyła ją Matka Natura. Jej uśmiech był zniewalający, usta naturalnie krwistoczerwone, a krągłości, znajdujące się w odpowiednich miejscach, sprawiały, że każdy facet ślinił się na jej widok. Jednakże ona widziała tylko jego, tylko tego skończonego, ślepego na jej umizgi, palanta!

Westchnęła ciężko, spojrzała na produkującego się przed tablicą łysego wykładowcę w szarym garniturze i, obracając ołówek między palcami prawej dłoni, wyjrzała przez okno. Dzisiejszy dzień był piękny i idealny pod każdym względem. Po pierwsze, słońce przedzierało się przez wypłowiałe rolety, odrywając studentów od nauki. Po drugie, dzisiaj były jej urodziny, co prawda kobieta nie powinna się cieszyć z tego, że czas mija, ale jej radość była uzasadniona. I tutaj czas na trzeci powód, spotka się z nim! Nareszcie! Nie widzieli się od Bożego Narodzenia, a dla niej to szmat czasu. Miała nadzieję, że tęskni za nią równie mocno jak ona za nim, chociaż nie są parą. „Czekaj tylko, mój drogi. Już ja zadbam, żebyś się w końcu odważył” – pomyślała i uśmiechnęła się szeroko do swoich myśli.

— Panno Maka, czy możemy wiedzieć, co panią tak rozbawiło? – Na dźwięk głosu profesora Edara, o mało nie spadła z krzesła. Czerwona na twarzy opuściła, głowę i wyszeptała:

— Nic wielkiego, panie profesorze. Przepraszam.

Wykładowca uniósł brwi i rozejrzał się po sali. Wszyscy studenci byli w szoku i patrzyli na koleżankę z rozdziawionymi ustami. Jego samego mile zaskoczyła. Z reguły wymyślała jakąś wymówkę, albo pyskowała, gdy zwrócił jej uwagę, natomiast dzisiaj zaskoczyła go na tyle, że nie umiał wydusić z siebie słowa. Wsunął okulary na nos i spojrzał na nią przenikliwie, gdy w końcu odważyła się unieść głowę.

— Wróćmy zatem do zajęć. Może powie mi pani, co wie na temat Azteków?

— Tak, naturalnie. – Była dobrze przygotowana, jak zresztą zawsze, dlatego żaden wykładowca nie mógł jej wypomnieć braków w wiedzy i wszystko uchodziło jej płazem. No oprócz ściągania na egzaminach, ale tego nigdy nie odważyła się zrobić.

— Wspaniale! – zakrzyknął Edara, gdy skończyła mówić. – Za aktywność na dzisiejszych zajęciach otrzymuje pani piątkę. A teraz – spojrzał na zegarek zawieszony na ścianie – koniec wykładu. Żegnam państwa, życzę miłego weekendu i do zobaczenia w przyszłym tygodniu.

Studenci powoli zaczęli się pakować i opuszczać salę. Francesca wstała i wyszła z auli, stukając swoimi szpilkami na płytkach korytarza.

— Fran! – Gdy usłyszała ulubione zdrobnienie, spojrzała ponad ramieniem za siebie. Zobaczyła swoją przyjaciółkę, Elenę Sachi, blondwłosą piękność o ciemnych, błyszczących jak diamenty oczach, ubraną w zwykły T–shirt i jasne jeansy. Szła w jej stronę szybkim krokiem, który sprawiał, że jej spore wdzięki falowały, a panom plątały się nogi.

— Cześć El! – Francesca objęła przyjaciółkę na powitanie.

— Dzisiaj o 15 jestem u ciebie, zgoda?

— Jasne. Każda pomoc mi się przyda. – Uśmiechnęła się delikatnie, na co El wyszczerzyła się i pocałowała ją w policzek.

— Dobra! To ja mykam do domu. Muszę się wykąpać i przebrać. Do zobaczenia na miejscu! – I już jej nie było. Maka pokręciła głową i wyszła przed gmach uczelni. Wsiadła do swojego błękitnego BMW i pomknęła do Satori, gdzie mieszkała, oddalonego od Serii o jakieś 20 kilometrów. Zatrzymała się przed bramą, nacisnęła przycisk pilota, a wrota powoli poczęły się otwierać. Wjechała na żwirowany podjazd, zrobiła kółko wokół fontanny mającej formę delfina, który tryskał z pyszczka zimną wodą, i zatrzymała się przed wejściem. Podała lokajowi klucze, skinąwszy mu wcześniej głową na powitanie, i weszła po trzech marmurowych schodach. Znalazła się w olbrzymim holu, w którym urządzono coś na kształt oranżerii. Wszędzie były widoczne egzotyczne rośliny, puste klatki dla ptaków, które nigdy miały się nie zapełnić, i mnóstwo rzeźb sztuki współczesnej. Minęła ten niesamowity ogród i wbiegła po szerokich schodach na piętro. Ruszyła do swojego pokoju i zaraz znalazła się w Afryce. Odetchnęła głęboko i rozejrzała się. Ściany miały kolor piasku pustynnego, meble natomiast wykonane zostały z hebanu, wszędzie na półkach stały figurki słoni, żyraf, lwów i innych zwierząt z Safari, na którym była dwa lata wstecz. To była przygoda jej życia! O tym marzyła od zawsze. A teraz jej nowym marzeniem było zdobyć jego serce. Pozbyła się szpilek i rzuciła się na łóżko. Chwyciła w dłoń ramkę ze zdjęciem, na którym byli razem, ona i Kirito Otori, mężczyzna, którego pocałowała jako pierwszego, którego kochała całym sercem i na którego czekała dzisiejszego dnia. Przymknęła oczy i wróciła do czasu, gdy mieli po dziesięć lat.

 

 

 

Seria, posiadłość państwa Maka, 15 lipca 1995 roku

 

— Kirito! Kirito! – Mała, słodka brunetka o rumianych policzkach nawoływała swojego przyjaciela, stojąc na balkonie i patrząc na samochód, który właśnie okrążył fontannę, by po chwili zatrzymać się przed wejściem głównym. Uradowana, z szerokim uśmiechem na ustach, podskakiwała w miejscu. Tak długo na niego czekała! Nareszcie przyjechał do niej na wakacje, dzięki czemu nie będzie się czuła taka samotna w tym ogromnym domu.

Lokaj podszedł do czarnego jak smoła Mercedesa, otworzył tylne prawe drzwi i po chwili na żwirowym podjeździe stał wysoki, dziesięcioletni chłopiec o czarnych jak smoła włosach, brązowych, wesołych oczach i śniadej cerze. Uniósł okolone ciemnymi, gęstymi rzęsami powieki i spojrzał na swoją przyjaciółkę. Uśmiechnął się, ukazując białe zęby i urocze dołeczki w policzkach. Pomachał dziewczynce i po chwili wchodził po marmurowych schodach rezydencji, by, minąwszy otwarte drzwi, znaleźć się w ogromnym holu z wysokim sufitem. Lokaj, pan Samson, zajął się jego bagażem.

Francesca, ubrana w śliczną czerwoną sukienkę i eleganckie pantofelki tegoż koloru, zbiegała ze schodów na złamanie karku. Ciężko dysząc z wysiłku i podekscytowania, wpadła wprost w ramiona Kirito, który objął ją mocno, uniósł i okręcił ich kilka razy w miejscu. Dziewczynka śmiała się, a jej oczy błyszczały szczerym szczęściem. Chłopiec też uśmiechał się szeroko, gdyż kochał ją jak siostrę i uwielbiał spędzać z nią czas. Obydwaj byli jedynakami, wyczekiwanymi dziećmi bogatych rodziców z elity Serii, przyszłymi dziedzicami imperium swoich stworzycieli. Rodzice Kirito posiadali sieć hoteli „Tipi” z kasynami na całym świecie, które były najdroższymi i najbardziej eleganckimi spośród tego typu miejsc. Byli przez to obrzydliwie bogaci i praktycznie nigdy nie było ich w domu. Jeśli chodzi o Francescę, jej ojciec handlował nieruchomościami, a matka była znanym i cenionym chirurgiem plastycznym. Również opływała w bogactwa i miała wszystko, o czym można marzyć. No prawie wszystko, gdyż najbardziej na świecie chciała mieć rodzeństwo. Kirito także o tym marzył. Może dlatego, że mieli wspólne pragnienia, tak dobrze się dogadywali i uwielbiali swoje towarzystwo? A może po prostu trzymali się razem, bo ich rodzice się przyjaźnili? Jakby na to nie spojrzeć, po prostu byli na siebie skazani.

— Tak czekałam! – Dziewczynka wtuliła się w przyjaciela i przymknęła oczy. Chłopiec postawił ją na posadzce, przytulił i pocałował w czoło. Był wyższy o głowę i dlatego zawsze czuł się za nią odpowiedzialny. Nie chciał, by tej kruszynie coś się stało.

— Cześć, Fran! – przywitał się i szeroko uśmiechnął.

— Chodźmy się bawić! – Dziewczynka chwyciła go za dłoń i pociągnęła za sobą. – Tatuś kupił mi kucyka i pozwolił na nim jeździć. Za chwilę przyjdzie instruktor i będziemy się uczyć. Chcesz, prawda? – Chłopiec tylko skinął twierdząco i uśmiechnął się znowu. Uwielbiał słuchać jej monologów. Zawsze trajkotała tak wesoło, jakby nigdy niczym się nie martwiła. Ale znał ją za dobrze, by w to uwierzyć. Sam często płakał, gdy rodzice wyjeżdżali na dłużej, a Fran miała podobny problem. Może dlatego stali się dla siebie tacy bliscy? Może. Ale nie czas teraz na melancholię. Gdy zobaczył jej uśmiech, niewesołe myśli od razu odeszły. Razem, trzymając się za dłonie i śmiejąc głośno, wybiegli przez tylne wejście wprost do ogrodu różanego mamy dziewczynki. Usiedli w altance, słuchali śpiewu ptaków i podziwiali piękno sadu, zajadając ciasteczka pani Lory i popijając orzeźwiającą lemoniadę. Gdy się posili, wybiegli na trawę, chwycili się za dłonie i, wesoło śpiewając, kręcili w koło, aż obraz przed ich oczami zaczął się zamazywać. Wtedy padli na podłoże i przypatrywali się chmurom, przekrzykując się w nadawaniu imion kształtom obłoków. Oczywiście zaśmiewali się przy tym do łez i cieszyli, że ich wspólne wakacje właśnie się rozpoczęły.

— Panienko! – To Lora szukała swojej podopiecznej. – Czas się przebrać w strój do jazdy. Paniczu Kirito, panicz również – dodała, gdy już znalazła dzieci.

Lora Stone była gosposią w domu państwa Maka i zarazem nianią dla ich pociechy. Pochodziła z Saquaro, sąsiadującego ze Swordworld księstwa. Była kobietą o łagodnym usposobieniu, o urodzie typowej dla południowego region jej ojczyzny, to znaczy miała ognistorude, długie do pasa włosy, które zawsze splatała w gruby warkocz. Nosiła skręconą, długą grzywkę, zakrywająca lewe oko, które miało kolor morskiej toni, natomiast prawe miało barwę czerwonego złota. Jej twarz była okrągła jak księżyc w pełni, nos mały i lekko zadarty, a usta wydatne i w kolorze łososiowym. Gdy się uśmiechała w policzkach ukazywały się dołeczki, dodające jej uroku. Jak każda Góralka, miała obfite kształty, które uważała za swój największy atut. Zawsze wychodziła z założenia, że „chłop nie pies, na kości nie poleci”, dlatego uważnie pielęgnowała swoje ciało i podjadała między posiłkami, by za bardzo nie schudnąć.

— Kirito­, chodźmy! Będzie wspaniale!

— Na pewno. – Uśmiechnął się nieśmiało do pani Lory i ruszył za Francescą, która już czekała przy tylnych drzwiach. Gosposia tylko pokręciła głową i uśmiechnęła się ciepło. Te dzieci były zupełnie jak rodzeństwo, które nigdy się sobą nie znudzi.

 

***

 

Wspólne wakacje Kirito i Fran upływały na śmiechu, zabawie i radości. Niestety, wszystko, co dobre, szybko się kończy. I tak mały Otori, opuścił willę rodziny Maka ostatniego sierpnia, by wrócić do domu, spakować się i wyjechać do szkoły z internatem, wybranej dla niego przez ojca, w której miał spędzić sześć lat, a później udać się do najlepszego liceum, położonego na północy kraju w mieście Lelum, oddalonego od stolicy o 600 km.

Fran też nie miała lekko. Przez ten czas uczyła się gry na skrzypcach, fortepianie i flecie. Nie miała w zasadzie żadnej wolnej chwili, bo rodzice kładli też duży nacisk na naukę języków obcych, dlatego dziewczynka w wieku 14 lat posługiwała się biegle angielskim, francuskim, niemieckim, hiszpańskim, włoskim i japońskim, a ostatnio rozpoczęła naukę hindi, gdyż tak sobie zażyczyła matka.

Kolejne lata upływały, dzieci stały się nastolatkami, przeżywały pierwsze okresy buntu, popełniały pierwsze błędy i sprawiały dużo problemów zapracowanym rodzicom. Jedyną pociechą było to, że zawsze wiedziały, iż mogą na siebie liczyć. Ich rozmowy telefoniczne trwały bardzo długo i podnosiły ich na duchu. To była piękna przyjaźń, trwająca po dziś dzień. Może z czasem zamieni się w miłość?

 

***

 

Fran podniosła się z łóżka z szerokim uśmiechem na ustach. Ruszyła do łazienki, wzięła kąpiel, następnie pociągnęła rzęsy spiralką, związała włosy w koński ogon na czubku głowy i ubrała się w elegancką czarną sukienkę na grubych ramiączkach, która sięgała połowy ud. Do tego założyła czerwone szpilki i pociągnęła usta czerwoną szminką, by bardziej podkreślić ich naturalny odcień. Gotowa, opuściła pokój i udała się do kuchni, w której w ukropie uwijała się pani Lora i inne dziewczęta, w tym Elena.

— O matko! Wyglądasz szałowo! – Fran pokraśniała słysząc komplement z ust przyjaciółki, która również wyglądała pięknie w granatowej sukience z dekoltem w łódkę i rękawkami ¾, która sięgała przed kolano. Do tego sandałki na koturnie, granatowa kopertówkę, delikatny makijaż i włosy skręcone po bokach, zaczesane w tył i spięte wsuwkami w kok w kształcie kwiatu.

— Ty też wyglądasz cudnie! – Fran tyrpnęła palcem długie srebrne kolczyki ozdabiające uszy przyjaciółki. Elena uwielbiała tego typu ozdoby, zawsze zaopatrywała się w nie w sklepach indyjskich. Na nadgarstkach pobrzękiwały srebrne bransoletki, będące miłym dla oka i ucha dodatkiem do skromnej sukienki.

— Dobra! Czas popracować nad pysznościami dla gości! – Maka ubrała uroczy fartuszek w kolorze spranego różu i poczęła walczyć z opornymi warzywami, chcąc stworzyć swoją popisową sałatkę z makaronem.

Dwie godziny później wszystko było gotowe. Grill rozpalony przez chłopców, którzy przyszli wcześniej, basen zaznaczony pachołkami, piwo chłodzące się w lodówce i stoły uginające się od ilości jedzenia. Powoli zaczęli się pojawiać pierwsi goście. Składali Fran życzenia, uśmiechali się, ściskali ją i kierowali w stronę wytwornego wnętrza, by porozmawiać z resztą gości.

Maka niecierpliwie wyglądała na osobę dla siebie najważniejszą. Za każdym razem, gdy ktoś pojawiał się przed wejściem, miała nadzieję, że to on, a jej serce niespokojnie trzepotało w piersi. Jednakże zawsze kończyło się to zawodem i smutkiem na jej ślicznej twarzy. Co chwilę sprawdzała telefon i czytała w Internecie wiadomości. Bała się, że może wydarzył się jakiś wypadek, w którym uczestniczył Otori. Czarne scenariusze przelatywały jej przez głowę z prędkością światła i siały zamęt.

— Fran. – Gdy usłyszała ten głos, wszelkie imaginacje jej umysłu prysnęły jak bańka mydlana. Odwróciła się w stronę wejścia i zobaczyła go. Jej serce załomotało, oczy wypełniły się łzami, a usta zadrżały. Nie spodziewał się takiej reakcji i lekko się przeraził, ale gdy dziewczyna padła mu w ramiona, po prostu ją przytulił.

— Tak czekałam! – wyszeptała.

— Już jestem. – Uśmiechnął się, odsunął ją na długość ramienia, zlustrował uważnym spojrzeniem i, robiąc dziwną minę, przybliżył twarz do jej oblicza. Chwycił włos, który opuścił koński ogon i zapytał: – Czy ja tu widzę siwy włos?

— Och, zamknij się i złóż mi wreszcie życzenia! – ofuknęła go ze śmiechem.

— Hmm… Co by tu życzyć osobie, która wszystko ma? – Przyjrzał się je uważnie. – Już wiem! – Uniósł palec wskazujący lewej dłoni, by zaakcentować, że odkrył coś ważnego. – Gwiazdko, przede wszystkim życzę ci, byś znalazła kogoś, kto wytrzyma z tobą dłużej niż mi się to udawało. I mało tego, nie odniesie żadnych poważnych urazów psychicznych jak i fizycznych. – Po jego monologu wszyscy goście wybuchnęli śmiechem, a Fran klepnęła go po przyjacielsku w ramię.

— Chodź, przedstawię ci kogoś. – Chwyciła go za dłoń i pociągnęła w stronę salonu, w którym powinna być Elena.

— A prezent? – zagadnął.

— Racja! Co mi kupiłeś?

— Zobaczysz. – Wręczył jej pudełeczko. Rozerwała ozdobny papier i teraz trzymała w dłoni małe etui od jubilera. Jej serce poczęło bić szybciej. Spojrzała na Kirito, który wzrokiem dał jej znak, by otworzyła wieczko. Zrobiła to z ochotą, ale jej mina zrzedła, gdy zamiast upragnionego pierścionka, na poduszeczce znalazła piękne srebrne kolczyki w kształcie sopli lodu. Przywołała na usta sztuczny uśmiech i spojrzała na przyjaciela.

— Piękne. Dziękuję.

— Nie ma za co.

— Fran! – Do jej uszu dotarł głos Eleny. – Gdzie ty się podziewasz kobieto? Szukam cię i szukam, a ty wsiąknęłaś jak kamfora. Oj, przepraszam. – Zatrzymała się raptownie, gdy spostrzegła chłopaka. Zmierzyła go uważnym spojrzeniem i uśmiechnęła się, a on odwdzięczył się tym samym. Fran szybko zareagowała.

— Kirito, to jest osoba, którą chciałam ci przedstawić. Moja przyjaciółka, Elena Sachi. Eleno, to mój najlepszy przyjaciel, Kirito Otori. Poznajcie się. – Przedstawieni podali sobie dłonie. Kirito pochylił się i ucałował wierzch dłoni Eleny. Przytrzymał ją dłużej niż nakazywał pocałunek i nie spuszczał z niej wzroku. Fran poczuła coś, czego jeszcze nigdy nie wyczuła. Zazdrość. Zieloną, ostrą jak brzytwa szpilę zazdrości. Postanowiła zepchnąć ją w najdalsze zakamarki swej duszy i cieszyć się przyjęciem i tym, że ma najlepszych przyjaciół ze sobą.

 

***

 

Już od dłuższego czasu nie widziała ani Eleny, ani Kirita. Zmartwiło ją to i wyruszyła na poszukiwania, gdyż niedługo miała zdmuchnąć świeczki na torcie, a nie chciała by ich to ominęło. Przeszukała wszystkie pomieszczenia w domu i teraz stała na środku ogrodu różanego, nieporadnie rozglądając się wokół. Zrobiła krok w stronę basenu, gdy usłyszała śmiech dobiegający z altany. Ruszyła tam i zamarła. Kirito i Elena stali na jej środku. Trzymali się za dłonie, ich głowy złączone były czołami i patrzyli sobie głęboko w oczy. Zupełnie jak… zakochani. Gdy Fran zdała sobie z tego sprawę, krew w niej zawrzała. Ruszyła szybkim krokiem w ich stronę. Gdy usłyszeli kroki, oderwali się od siebie i spojrzeli na przyjaciółkę, która wydawała się ciskać pioruny.

— Och, to ty Fran – zaczęła Elena.

— Nienawidzę was – syknęła.

Zarówno Elena, jak i Kirito, byli niepomiernie zaskoczeni.

— Gwiazdko, dobrze się czujesz? – zapytał troskliwie Otori i położył dłoń na jej ramieniu. Strząsnęła ją i spojrzała na niego z nienawiścią. Chłopaka bardzo zdziwiła jej reakcja.

— Nie dotykaj mnie, ty zakłamany padalcu! – wykrzyczała.

— Fran, co ty…

— A ty siedź cicho! Będzie kolej na ciebie! – Ponownie spojrzała na chłopaka. – Nienawidzę cię! Jak mogłeś mi to zrobić? Wiedziałeś, że cię kocham do szaleństwa, a mimo to spędzasz mój czas z Eleną! – Kirito patrzył na nią rozszerzonymi oczami. Nie bardzo wiedział, co jest grane. – A ty – wymierzyła palcem w Sachi. – Wiedziałaś, że go kocham! Mówiłam ci to wielokrotnie!

— Ale nigdy nie zdradziłaś jak ma na…

— Nie chcę cię znać! – Nie pozwoliła jej skończyć. – Nie chcę was znać!

— Fran, uspokój się. – Elena próbowała przywołać przyjaciółkę do porządku.

— Zamknij się! – ryknęła. – A teraz ty, kochasiu, odpowiedź mi na jedno pytanie. Czemu udawałeś, że mnie kochasz? – Łzy spływały bezustannie po zaróżowionych ze złości policzkach.

— Nigdy nie udawałem. – Pokręcił głową. – Zawsze cię kochałem, ale jak siostrę. – To był cios w samo serce. – Gdy tylko przedstawiłaś mi Elenę, poczułem, że to ona, ta jedyna. – Spojrzał z uczuciem na Sachi. – Przepraszam.

Dlaczego akurat ona? Czemu nie ja? W czym jestem gorsza?

— Nie jesteś gorsza. Wybrałem ją, bo pokochałem ją od pierwszego wejrzenia. Przepraszam. – Ale już go nie słuchała. Odwróciła się na pięcie i wróciła do domu. Nawet nawoływania przyjaciół jej nie zatrzymały.

Wpadła do swojego pokoju, wyjęła torbę podróżną z szafy i poczęła pakować ubrania, kosmetyki, książki, karty kredytowe i inne potrzebne do życia rzeczy. Gdy zasunęła już zamek w wypchanej torbie, ruszyła do łazienki i umyła twarz, zmywając rozmazany makijaż. Spojrzała na siebie i zobaczyła coś strasznego: w jej zielonych, z reguły łagodnych oczach, pojawiła się nienawiść. Ogromne jej pokłady poczęły okalać jej bezbronne, złamane serce i zagnieździły się głęboko. Opuściła łazienkę, zmieniła sukienkę i szpilki na jeansy, T­–shirt i adidasy, chwyciła dokumenty, założyła okulary przeciwsłoneczne, wzięła walizkę w dłoń i opuściła willę wyjeżdżając niezauważenie swoim BMW. Od tego czasu słuch po Francesce Maka zaginął. Nie pojawiła się więcej w domu, nie dała znać jak sobie radzi, ani gdzie przebywa. Nie wysłała nawet kartki z życzeniami dla państwa Otori, gdy wyczytała w gazecie, że Kirito i Elena się pobrali. Za bardzo bolało i nigdy im nie przebaczyła.

Francesca tymczasem podróżowała po świecie. Stała się powściągliwą i zawziętą kobietą. Dzięki świetnej znajomości języków, bez problemu porozumiewała się z ludźmi i tam, gdzie dotarła, pracowała jako tłumaczka, przewodniczka, a gdy przedstawiła dyplomy z egzaminów w szkole muzycznej, zastępowała muzyków, którzy nagle zaniemogli. Nigdy nie wyszła za mąż i nie została matką. Umarła samotnie, w zapomnieniu, jako zgorzkniała stara panna, która straciła miłość, a wraz z nią chęć do życia.


[i] Swordworld – księstwo w Ameryce Łacińskiej utworzone w XIV wieku przez Samuela Arianatosa

Zgłoś jeśli naruszono regulamin