HITCHCOCK ALFRED - NPTD 13 - Zabójcza ekstaza.pdf

(427 KB) Pobierz
ALFRED HITCHCOCK
ZABÓJCZA EKSTAZA
NOWE PRZYGODY TRZECH DETEKTYWÓW
(Przełożył: ALEKSANDER MINKOWSKI)
ROZDZIAŁ 1
SZAŁ W BLOOMINGDALE
Mówiło o tym całe Los Angeles.
Była szósta po południu, godzina szczytu w eleganckim domu towarowym
Bloomingdale, położonym w centrum miasta. Przez wszystkie piętra przewalały się
tłumy klientów, oblegając stoiska z kosmetykami najsłynniejszych firm, z biżuterią i
zegarkami, z odzieżą męską i damską, od luksusowej bielizny po najkosztowniejsze
futra, z meblami, dywanami, najwymyślniejszą elektroniką, grami, zabawkami.
Nagle zaczęło się dziać coś dziwnego.
Twarze klientów rozjaśniły promienne uśmiechy, w oczach rozbłysło
uszczęśliwienie, jakby wszyscy włożyli karnawałowe maski. Obcy ludzie padali sobie w
ramiona, poklepywali się i całowali, radośnie coś wykrzykując.
- Kocham was! - rozlegały się podniecone wołania.
- Cudowni jesteście!
- Jaki świat jest piękny!
- Miłujmy się!
Eksplozja uczuć ogarnęła także sprzedawców: na lewo i prawo zaczęli rozdawać
towary ze swoich stoisk, wciskając klientom brylantowe kolie, kreacje Diora, futra z
szynszyli, miśnieńska porcelanę, zegarki ze złota i platyny.
- Proszę, bierzcie!
- Wszystko wasze, wszystko dla was!
- Radujmy się, siostry i bracia!
Strażnik, dyżurujący u wejścia do domu towarowego, zaniepokojony dziwnym
tumultem, zajrzał do środka i natychmiast zadzwonił z komórki do dyrektora
Bloomingdale. Dyrektor, pan Jim Morris, najpierw nie uwierzył, potem wypadł ze
swego biura położonego na najwyższym piętrze i pognał na dół, aby sprawdzić, co się
dzieje.
A tam z megafonów płynęła już muzyka. Wszystkie stoiska były ogołocone z
towarów. Ludzie, obładowani paczkami, z kieszeniami i torebkami wypchanymi
biżuterią, obejmowali się i tańczyli, coś rozkosznie bełkocząc. Na pytania dyrektora
Morrisa odpowiadano minami pełnymi rozanielenia, podwładni próbowali go całować
i ściskać.
Dyrektor włączył system alarmowy, automatycznie zamykając wszystkie
wyjścia, i wezwał policję. Zjechało kilka brygad specjalnych, pojawił się prokurator
okręgowy Bili Norton. Pierwsze przesłuchania kierowników stoisk w gabinecie
dyrektora niczego nie wyjaśniły, zachowywali się jak wariaci. Zapewniali prokuratora,
że wszystko jest wszystkich, że miłość bliźniego, triumf dobroci, wielkie objawienie...
Jego też usiłowali obcałowywać.
Wezwał na pomoc psychologów policyjnych.
Klienci bez oporu zwracali policjantom otrzymane w darze przedmioty.
Przepełnieni entuzjazmem, robili z nich prezenty stróżom porządku, namawiając, aby
cieszyli się wraz z nimi, i zapraszając do tańca, bo muzyka nie przestawała grać.
Kobiety wyznawały dozgonną miłość funkcjonariuszom, mężczyźni ślubowali oddanie
przypadkowym paniom i przyjaźń na wieki innym panom.
Policyjny psycholog, doktor Norman Brynolfsson, odbył kilka rozmów ze
sprzedawcami i klientami, po czym zakomunikował prokuratorowi okręgowemu, że
mają do czynienia z atakiem zbiorowego obłędu, którego przyczyn nie podejmuje się w
tej chwili wyjaśnić.
- Nikogo z tych ludzi nie wolno samego wypuścić na miasto, ponieważ trwają w
stanie euforii i są nieobliczalni - stwierdził. - Należy ustalać ich tożsamość i wzywać
rodziny. Część osób przewieziemy do kliniki na obserwację.
- Jak długo mogą trwać w tym stanie? - zapytał Norton.
- Nie mam pojęcia - przyznał doktor Brynolfsson. - Nigdy nie spotkałem się z
podobnym fenomenem ani o takim nie słyszałem.
- Musi istnieć racjonalne wytłumaczenie.
- Musi - zgodził się psycholog. - Jakieś zbiorowe skażenie, masowa infekcja.
Wyobrażam sobie, że takie zjawisko mógłby wywołać gaz bojowy, jakaś nowa tajna
broń. To sprawa wojskowych ekspertów, proponuję zwrócić się do nich.
Prokurator Norton natychmiast zadzwonił do Waszyngtonu. Reakcja była
szybka: po paru kwadransach w Bloomingdale pojawili się wojskowi z aparaturą.
Jeszcze przed przystąpieniem do badań surowo zabronili zawiadamiania prasy o
zdarzeniu. Top secret. Ale jak utrzymać w tajemnicy zdarzenie z tyloma uczestnikami?
Nazajutrz wszystkie gazety trąbiły na pierwszych stronach o zbiorowym
szaleństwie w Bloomingdale.
Po paru dniach Bili Norton otrzymał od dowództwa wojskowych służb
specjalnych poufną informację, że skażenia gazem, ani żadnym innym preparatem
masowego rażenia, w gmachu Bloomingdale nie stwierdzono. Badania jednak trwają.
Kilka osób skażonych euforią wojsko wzięło do siebie na obserwację.
W sztabowej przyczepie Trzech Detektywów, ustawionej na tyłach składowiska
staroci wujostwa Jupitera Jonesa, panowało podniecenie. Bob Andrews przyniósł
świeży numer “Los Angeles Sun” z artykułem o wypadkach w Bloomingdale. Jego
ojciec, redaktor Andrews, otrzymał już redakcyjne zamówienie na cykl reportaży.
- Jest w kropce, bo z nikim na razie nie da się rozmawiać. - powiedział Bob.
-Wszyscy zamienili się w aniołów, klienci, sprzedawcy. Plotą dyrdymały o miłosnej
wspólnocie całej ludzkości, totalnym zbawieniu i wszechświatowym braterstwie.
- Może nie są to dyrdymały? - odezwał się Pete Crenshaw. - Osobiście, nie
miałbym nic przeciwko temu.
- Ja też - przytaknął Jupiter Jones, szef agencji Trzech Detektywów. - Tyle że
świat chyba zrobiłby się obrzydliwie nudny. Na razie nam to jednak nie grozi.
- Coś grozi - mruknął Pete.
- Anielska zaraza - zgodził się Bob. - Tym ludziom nie przechodzi, rodziny
trzymają ich w zamknięciu, bo mogą narozrabiać. Ale ojciec wykrył, że są dwa
przypadki odwrotne.
- To znaczy? - zainteresował się Jupe.
- Depresja - rzucił Bob. - Gwałtowny przeskok od euforii do przygnębienia.
Jakaś pani Liz Aidrige, klientka, i sprzedawca klejnotów, Rolf Bloom. Dwie próby
samobójcze.
Jupe zaczął skubać dolną wargę.
- To nie są żarty - powiedział po pauzie. - Czytałem, że chorzy umysłowo
popadają często z euforii w depresję i czasem kończy się to tragedią.
- Chyba nie myślisz, że wszyscy naraz zwariowali? - Bob wzruszył ramionami. -
Ojciec próbował pogadać ze znajomym lekarzem, pułkownikiem, który obserwuje
kilka osób przewiezionych z Bloomingdale do wojskowej kliniki. Ale nie puścił pary z
ust. Powiedział tylko, że nie są chorzy psychicznie.
Jupe spojrzał na zegarek. Zbliżała się pora dietetycznego posiłku. W przypadku
kuracji odchudzającej - a Jupiter postanowił tym razem nieodwołalnie, że zrzuci pięć
kilogramów paskudnego tłuszczyku, który zagnieździł mu się w okolicach brzucha, ud
oraz poniżej pleców - otóż w przypadku takiej kuracji ważne są nie tylko kalorie, lecz i
regularność ich spożywania. Zaczął wrzucać do plastikowego pojemnika liście kapusty
pekińskiej, plasterki dyni, kawałki kalafiora, pomidor, chudy ser pokrojony w kostkę.
Wbił jedno jajko. Po namyśle i z pewnym niesmakiem wbił jeszcze jedno, wrzucił parę
krążków salami i szybko je przykrył cebulą.
- Zapiekanka SADKO? - spytał Pete, robiąc oko do Boba.
- Zestaw dietetyczny trzydzieści pięć - mruknął Jupe, umieszczając naczynie w
mikrofalówce.
- Chyba zapomniałeś o boczku. - Bob zrewanżował się Pete’owi takim samym
mrugnięciem. - Do salami pasowałby wędzony boczek.
- Salami jest dla was, ja go nie tknę - warknął Jupiter. - Sam nie będę przecież
jadł. I zejdźcie ze mnie, dobrze?
- Nie chciałbym być wtedy w Bloomingdale - zmienił temat Pete. - Boję się
wariatów. Badać takiej sprawy też bym nie chciał. Jeszcze by się można zarazić.
- A ja bym chciał - odezwał się Jupe, majstrując przy mikrofalówce, aby ustawić
czas i temperaturę. - Choroby psychiczne nie są zaraźliwe. Zresztą, nie wierzę, aby w
Bloomingdale wybuchła epidemia, nikogo nie oszczędzając. Tłum ludzi nie zapada na
tę samą chorobę w jednej i tej samej chwili. To musiało być coś innego.
- Co, na przykład? - zapytał Bob.
- No widzisz, Boba też to interesuje - powiedział Jupe do Pete’a. - Jest dwa do
jednego.
- Na szczęście nikt nas nie prosi o pomoc - mruknął Pete.
Mikrofalówka brzęknęła, podając do wiadomości, że zestaw dietetyczny
trzydzieści pięć dojrzał do spożycia. Ser wymieszany z jajkami stopił się, tworząc
smakowitą brunatną skórkę. Być może ten zestaw nie był do końca dietetyczny, ale
smaczny na pewno.
Kiedy w przyczepie zadzwonił telefon, Jupe, Pete i Bob mieli pełne usta. Jupe
przełknął przez zupełny przypadek plaster salami i podniósł słuchawkę.
- Tu prokurator okręgowy, Bili Norton - usłyszał. - Czy to Jupiter Jones?
- Przy telefonie - potwierdził Jupe, cały zamieniając się w słuch.
- Jeśli jutro masz trochę czasu, chętnie bym się z tobą spotkał - dobiegło ze
słuchawki. - Może być dziesiąta rano? U mnie w biurze. Do zobaczenia.
Jupe odłożył słuchawkę. Odechciało mu się jeść. Gdyby zawsze, w przypływie
apetytu, odbierał taki telefon, zrzuciłby zbędne pięć kilo bez żadnej diety.
- A jednak! - wykrzyknął. - Chyba będziemy badać tę dziwną sprawę!
Zgłoś jeśli naruszono regulamin