1959_12.pdf

(1009 KB) Pobierz
1
ф
го т¥ еш 1 ш
с
Gdybyśmy chcieli postępować planouro i kon-
seku-cninie, to u.1 niniejszym kąciku należałoby
może rozpocząć omawianie samej techniki foto­
grafowania, a więc takich spraiu, jak np. metoda
i zasady obliczania czasu naświetlania, sposoby
wywoływania filmów, utrwaianic negatywów,
kopiowanie, powiększanie itp. Są to jednak wszy-
siko rzeczy, które każdy początkujący fotograf
znajdzie u; pierwszym lepszym podręczniku foto­
graficznym. Zamieszczenie Ich na tym miejscu
nie byłoby więc celow e. Czytelnicy zaś, którzy
mają trudności z nabyciem podręcznika, mogą
zwrócić się do Redakcj * o przysłanie instruk­
cji co do sposobu nawoływania filmów, od-
biiek i urządzenia ciemni
Tymczasem poruszę kilka ciekawostek, które
są zapewne umiej wśród W as znane. Chcę W am
dziś opowiedzieć o lampach błyskowych. Lampy
blyskoroc są nabytkiem techniki stosunkowo mło­
dym. Początkowo, gdy szło o fotografowanie w
warunkach niesprzyjających, ш miejscach ciem­
nych łub trudno dostępnych, radzono sobie przez
spalanie proszku magnezjo u.'ego. Użyty w od­
powiedniej iłości dawał
011
błysk bardzo silny
i — co najważniejsze — krótkotrwały. Proszek
magnezjowy wychodzi obecnie z medy, chociaż
skiepy litograficzne sprzedają go jeszcze ama­
torom. Magnezję zastąpiono lampą błyskoirą
Istnieją diua rodzaje łamp błyskowych. Jedne,
oparte na zasadzie wyładowywania elektrycznego —
przepuszczania iskry elektrycznej przez atmosferę
rozrzedzonego gazu szlachetnego (ksenonu). ю
lampy elektro nou_e. drugie iuy korzysinją efekt
spalania cienkiej folii alumiuioirej lub drucika
nr atmosferze, tiemi: są to żarówki błyskowe. Spa­
lanie to odbyma się w szklanej bańce, mającej
ksziałt żarówki elektrycznej zaopatrzonej ш gwint
r
klóry umożliwia wkręcenie jej cło normalnej^»*!
obsady. Do zapłonu wystarczy bateryjka 4,3 V.
Lampy elektron oire cUiją błysk znacznie silniej­
szy i trwający daleko krócej niż żarówki błyskowe.
Najważniejszą trudnością przy stosowauiu obu
typóuj lamp jest skoordynowanie błysku z momen­
tem, kiedy migawka jest najbardziej rozwarła. Nie
jest to bynajmniej lalire, jeżeli zważymg, że czas
trurania błysku mali a się u; granicach od i/iOO
do I /10 000 seknndy. Wszystkie też nowoczesne
aparaty fotograficzne mają wbudowane specjalne
urządzenia sprzężone z migawką, wyzwalające
błysk u; momencie pełnego otwarcia przesłony.
Korzyści stosowania lamp błyskowych są duże.
Pozwalają na zdjęcia migawkowe w najbardziej
niesprzyjających warunkach oświetlenia, ruchu itp.
Lżywane są one obecnie bardzo często i ui dzień,
zmniejszając kontrasty i pozwalając na uniknięcie
nciążiiwych przygniowań. Lampy elektronowe mają
specjalne dodaikowe urządzenia, które trzeba
z sobą nosić. W nowoczesnych lampach elektro­
nowy! Ii - zwłaszcza przeznaczonych dla ama­
torów — urządzenia te są zredukowane do w y­
miarów, które pozwoliły je umieścić w uchwycie
obsadki lampowej.
Apel nasz o nadsyłanie własnych prac fotogra­
ficznych nie minął bez echa. Z przyjemnością
zamieszczamy w niniejszym odcinku dwa bardzo
dobrze pod irzgiędem technicznym шукопап*^^
zdjęcia. Nadesłał je. koi. Maciej Bracławlk z Zabrza
Zdjęcia są tym ciekawcze, źe przedstawiają modele
wykonane przez niego samego. Zdjęcie pierwsze
to silnik elektryczny, zdjęcie drugie — elektrowóz.
Oba modele są wykonane z elementów budownic­
twa metalowego.
M g r łn ź . S ta n is ła w
Kasperkieuiicz
SPIS TREŚCI
1. K ącik Fotograficzny. — 2. K iedy t y zasypiasz. — 3. Dlaczego aspiryna n ie jest czar­
na? — 4. Lądem , m orzem i p ow ietrzem . — 5. F izy k a n a wesoło: Dlaczego i jak się śliz ­
gam y. — 6. Chemia w naszym domu: K olorow e czary. -
— 7. Ł atw o trudne łam igłów ki:
Rozpalam y gazem. — 8. Skrzynka Pocztow a. — 9. Ze św iata. — 10. K ącik Najm łodszego
K onstruktora: Sam olot „D elta”. — Budujem y m odel śm igłowca. — 11. K onkurs „Czy
— znasz znaki drogowe?”
Śpisz. W łaśn ie M am usia pow iedziała
Ci „ d o b ra n o c ” i zgasiła św iatło. Śpisz
sp o k o jn ie i w ypoczyw asz d o jutrzejszej
n au k i i zabaw y.
m.
Coś Ci się śni. Kłoś goni C ię lue śnie;
s p ad a sz ш przepaść. B udzisz się z krzy­
kiem , zap alasz lam pkę.
Z m ora ucieka. U spokajasz
się o d razu i sp o k ojnie
zasypiasz.
Czy w iesz, dlaczego "za­
p aliła się lam pka przy łó ż ­
ku? O to dlatego, że luielu
ludzi n ie śp i o tej porze,
gdy Ty luypoczyiuasz. Nie
śpi, lecz pracu je, pełni
służbę lu clektroiuni, abyś
T y m iał из d o m u energię
elektryczną róum ież i w n o ­
cy. Potrzebna je s t o n a nie
tylko do ośw ietlenia, ale
i d o chłodziarki i do elek ­
trycznego piecyka w zim ie i do w e n ­
ty lato ra
iii
upalne no ce... P rac u ją w n o ­
cy ludzie w elektrow ni, u kotłow ni
turb in parow ych, p rz y m aszyn ach zespo-
p
łu filtrów w ody, w m aszynow niach ch ło ­
dni d o p rzech o ­
w yw ania
p ro ­
duktów sp oży w ­
czych,
k tó re
ju tro ra n o b ę ­
dziesz ja d ł na
śniadanie.
T y śpisz sm a­
cznie i śnisz o
jutrzejszej
bu­
d ow ie m o d e l u
s z y b o w c a lub
o w y cieczce ro ­
w ero w ej. A o tej
sam ej p o rz e w ielu m aszynistów p o c ią ­
gów w ytęża w zrok w ypatrując sygnałów
n a lo ra c h kolejow ych; cała służba ru ­
ch u n a kolei n ie zna odpoczynku n o c ­
nego. Przyjm uje i w ysyła pociągi, czuw a
n a d bezpieczeństw em ich ru ch u , z ap e ­
w nia d ostaw ę tow arów
i żyw ności do m iasta, p rz e ­
w ozi tysiące pa sa ż eró w
zm uszonych s p a ć w p o ­
ciągach.
W ielka centrala te leko­
m unikacyjna w re życiem ,
choć to głęboka i c za rn a
пос.. W w ielkich sala c h
stukają n e r изo u?o dalekopi­
sy, m onotonnie brzęczą
przekaźniki, dzw onią a p a ­
raty o dbiorcze i n adaw cze
telegrafu.
O bok pra c u ją
odbiorniki radiow e przyj­
m ujące telegram y p ra so w e
z całego św iata. Pom iędzy w ybiera­
kam i se te k tysięcy linii telefonicznych
p rz e ch a d z a się dyżurny technik, czu­
w ający, aby p ra c a -sam oczynnych te­
lefo nó w była bezbłędna. W sali centrali
m ię d z y m ia s to ­
w e j w re n a jb a r­
dziej nerw ow a
praca. Tutaj łą ­
czą abonentów
z n a jró ż n ie j­
s z y c h krajów ,
łą c z ą ro zm ó w cę
m o s k ie w s k ie g o
z ro zm ów cą n o ­
w ojorskim lu b
szw edzkiego z
a u s tra lijs k im .
P rz e z P o ls k ę
p rzebieg ają linie d alekich m iędzynaro­
d o w ych p o łączeń telefonicznych, w ięc
ш cen trali m iędzym iastow ej n ie m a
spoczynku. D zień i n o c p ra c a w re.
Ty śpisz, a
uj
p iekarn iach w ielkiego
i m ałego m iasta życie ш całej pełni.
Przecież m u sisz m ieć n a śn iad an ie św ie-
że bułeczki. T o też ш olbrzym ich ka­
d ziach m ieszadła tuyrabiają ciasto, biało
u b rani p raco iu n icy p iek arn i nadzorują
m aszyny fo rm u jące b o chen ki chleba
i apetyczne bułki, lub — ш m niejszych
p ie k a rn ia ch - sam i tuyrabiają strucle,
chałki i in ne c u d a piekarniane. G o jące
p ie c e czakają n a ciasto, k tó re skończy
się w ypiekać, gdy Ty w łaśnie będziesz
n ajsm aczniej s p a ł o św icie. A ujledy kilka­
dziesiąt sam o ch o d o m ruszy na u lice m iast
i rozw iezie św ież e pieczyw o d o sklepom .
N oc. T ram w aje zjechały ju ż do zajezd­
ni. Ale życic ш gronie p racow ników
tram ш a j о w y c h
n ie z a m ie r a .
Przecim nie — te­
raz d o p iero шу-
jeżd żają elektro­
w ozy ro bo cze,
m a rs z ta to iu e .
R ozjeżdżają się
p o całym m ieś­
cie d o m iejsc
p ra c y , g d z ie
sp ecjaliści wez-
m ą się d o n a­
p r a w y to r o m ,
ujym iany
szyn
i zw ro tnic i p ra ­
co w ać b ę d ą aż do ra n a w śró d iskier
p ło m ien ia spaw ał niczego. Przecież na
ra n o p ra c a m u si b y ć uk ończona, aby
m ogły sw o b o d n ie w y jechać uiozy tra m ­
w ajo w e, którym i tacy, ja k Ty, p o ja d ą
do szkoły, d o p racy , do zabaw y.
P rzenosim y się m y ślą d o sal Polskiej
A gencji Prasow ej. T a m n ie śp ią w nocy,
gdyż w tedy w łaśnie je st „n ajg o ręcej” ..
Przecież trzeba o d e b ra ć w szystkie w iado­
m o ści z całego św iata, zred agow ać je
p o polsku i ro zesłać n ocnym dyżurującym
re d a k to ro m gazet, aby te najśw ieższe
w iad o m o ści m ogły ukazać się już w p o ­
ran n y ch w y d an iach dzienników . R ano
w ięc b ęd ziesz m ógł w gazecie obejrzeć
w czo rajsze zdjęcia z w iedeńskiego Festi­
w alu M łodzieży i Studentów , przeczytasz
sp raw o zd an ia z
m eczu piłki n o ż ­
nej, dow iesz się,
ja k baw iły się
dzieci w e F ran ­
cji, ш A f r y c e i
N ow ej Zelandii.
A w szystko to
przez ludzi, któ­
rzy w c z a s i e
T w ego snu p ra ­
cow ali w c en tra ­
li PAP i tu d ru ­
karniach.
Budzi Cię w nocy huk, w zm agający się
coraz bardziej, a potem m ilknący. Co to?
T o nic, tylko przeleciał ja k iś sam otny
sam olot kom unikacyjny, h ucząc sw ym i
czterem a silnikam i lu b gw iżdżąc przej-***
m u jąco turbinam i spalinow ym i. Z a­
sypiasz beztrosko.
Ale, zaraz. Czy sam olot je s t sam otny?
Czy tylko załoga sam olotu nie śpi?
Czy tylko piloci w patrują się
iu
czarną
p rzestrzeń p rzed sam olotem ? Czy tylko
n aw igator bacznie w ykreśla kurs sam o ­
lotu n a m apie? Czy tylko m ech an ik
w słu chuje się z w ytężeniem w głos
silników i uw ażnie w p atru je się w e
w skaźniki na tablicy rozdzielczej? Czy
tylko dw ie stew ard essy p rzechadzają
się p o kabinie pasażerskiej i doglądają
p o d ró żn y ch otulając ja k ą ś starszą panią
troskliw ie ko cem i p o d a ją c dziesięcio­
letniem u D avidow i B row now i szklanecz­
kę m rożonej oranżady?
Nie! O to radiotelegrafista w ystukuje
coś kluczem . N adaje w iadom ość do
lotniska, z którym o becnie utrzym uje
łą c zn o ść . N adaje w iadom ość, gdzie znaj­
d uje się sam olot i zaw iadam ia, że"*^
w szystko n a p o ­
kładzie je st w p o ­
rządku. Sam olot
n ie je s t o sam o ­
tniony w p ow ie­
trzu. Czuiua nad
je g o spokojnym
lotem m nóstw o
ludzi n a ziemi,
na
lotniskach,
w radiostacjach,
przy radarach.
A gdy sam olot
zbliży się ju ż do
celu, ro zjarzą się lam py n a betonow ym
p a sie startow ym , w łączo n e przez dyżur­
nego kierow nika ru ch u , zap ło ną czerw o­
n e i zielone św iatła końca i początku tego
pasa, a sam olot, za zezw oleniem kiero­
w nika lotniska, płynnie w yląduje i poko-
łu je za sam och o d em -przew od nik lem n a
siue m iejsce p rz e d bu d yn kiem p o rtu lot­
niczego. P asażero w ie w yjdą i zo staną
odw iezieni a u to b u sam i d o m iasta. O b ­
sługa lotniska czu w a w nocy nad lotem
dziesiątków sam olotów , z n ajd ujących się
Ш o b rę b ie strefy przylotniskow ej. Sam o­
loty nie s ą o sam o tn ion e n a w et w śró d
najczarniejszej nocy.
Na lotnisku A eroklubu W arszaw skiego
na G ocław iu w dyżu rce pog o to w ia lot-
n iczeg o zadzw onił telefon. Ktoś w zyw a
W p o m o cy d la nieszczęśliw ego, którego
w pew n ej w si koło Łom ży k o p n ął koń
p o d czas w ieczo rn eg o k arm ienia. O d
szybkiego tran s­
portu do szpitala
w a rsz a w sk ie g o ,
o d szybkiej o p e ­
racji dokonanej
p rzez p ro fe s o ra ,
z a l e ż y ż y c ie
człow ieka.
G dy T y śpisz,
dyżurny w lo tn i­
czym pogotow iu
sanitarnym n a­
ciska dzw onek
budząc d y żurne­
go pilota, star­
szego p an a, b y ­
łe g o in stru k to ra i b o h a te ra z czasó w
ostatniej w ojny. Starszy p a n p rz e ciera
oczy, w yp ija łyk zim nej w ody d la otrzeź-
V w ien ia i biegnie d o sam olotu, który już
czeka z u ru ch o m io n y m przez m e c h an i­
ków silnikiem . D yżurny przez ten czas
d aje telefon iczn e dyspozycje, ja k przy­
gotow ać lą d o w isk o p o lo w e d la sam olotu,
jak zapalić og n ie sygnałow e i ja k za­
ch o w ać się p o d c z a s przylotu sam olotu
sanitarnego.
W c ie m n ą n o c , z hu kiem silnika
od ry w a się od c zarn eg o lotn iska san itar­
ny sam olot typu „B rygadier” i znika
w czerni. Po p ó ł godzinie pilot ujrzy
z daleka ogniska sy g n ało w e i ostrożnie
p o d ch o d ząc d o lą d o w an ia n a n iew id ocz­
nym teren ie posadzi sam olot „z p rz e ­
p a d an iem ” h a ­
m ując n a kilku­
n astu m etrach.
Ju ż przybiegają
s a n ita riu s z e
m ie js c o w e g o
p o g o t o w i a ra ­
tunkow ego, już
w su w ają nosze
z ciężko rannym
d o kad łu b a s a ­
m olotu. Już pi­
lot
u rucham ia
silnik i niezw ło­
cznie startuje do W arszaw y, gdzie na
lotnisku oczekuje w ezw ana k aretk a sa ­
n itarn a. C złow iek b ęd zie u ratow any,
tragedia zakończy się szczęśliw ie, a lb o ­
w iem gdy T y śpisz, ludzie s ą n a p o ste ­
run k ach.
W dyżurce siedzi m łody człow iek
w rozpiętym m undurze i drzem ie n e rw o ­
w o, p od p ierając o p a d ając ą g łow ę r a ­
m ieniem . N agle...
R ozbłysło św iatełko sygnału. Z adzw o­
nił dzw onek i na św ietlnej tablicy w y­
skoczył num er. D yżurny oprzytom niał
natychm iast. W ułam ku sek u n d y sp o jrzał
n a n u m er, n a cisn ą ł przycisk alarm u
i z kartoteki w yjął o d p o w ied n ią kartkę.
O b ok dyżurki d ał się słyszeć gw ar
i tup ot w ielu nóg. Po chw ili w szystko
ucichło, ale n a dole, n a ulicy, w św ietle
reflek torów zaczęły z budynku w y­
je ż d ża ć sam ochody. Rozległy się c h arak ­
tery styczne tony syren. K ierow ca sp o j­
rzał n a kartkę w rę c zo n ą m u przez
dyżurnego, n a której w id n iała najlep sza
d ro g a d o m iejsca, s k ą d z o sta ł nadany
alarm . P rzycisnął p e d a ł gazu. „ N a ra-
tu n ek l Na ratunek! Z drogi, z dro g i!”
wyły syreny. ,,To
jed zie straż p o ­
żarna! U ciekaj­
cie z dro g i...”
Słyszysz przez
s e n w ycie syre­
n y i budzisz się
w słu ch u jąc się
z niep okojem w
coraz to głośniej­
szy ton. P o chw i­
li w iesz już, że
to... tylko straż
p o ż a r n a . Nic
Zgłoś jeśli naruszono regulamin