Benjamin Weiser - Ryszard Kukliński Życie ściśle tajne.docx

(386 KB) Pobierz

Benjamin Weiser

Ryszard Kukliński

Życie ściśle tajne

 

Z angielskiego przełożył Bohdan Maliborski

Drogi Danielu

...chcę Cię zapewnić, że również jestem świadom wielkiej potrzeby wyrwania z mrocznej otchłani szczelnie zamkniętego systemu komunistycznego wszystkiego, co nie służy sprawom pokoju na świecie i wolności narodów.

Z tym przekonaniem jeszcze raz pragnę potwierdzić gotowość służenia wspólnej sprawie do kresu swych sił i możliwości...

Twój PV

Z listu płfe. Ryszarda J. Kuklińskiego do CIA

22.09.1980

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Spis treści

Przedmowa do wydania polskiego - Jan Nowak-Jeziorański  .............      9

Wstęp.........................................................     11

Wstęp do wydania polskiego.......................................     16

Prolog....................................................     17

I Przekroczenie granic  ........................................     21

II Ziemia niczyja..............................................     40

III  Podwójne życie.............................................     62

IV  Oddawanie ciosów  ..........................................     87

V Mało brakowało   ............................................   115

VI Na cienkim lodzie...........................................   131

VII Zapowiedź zmian ...........................................   153

VIII Z mrocznej otchłani  .........................................   170

IX Przygotowania do zdławienia „Solidarności"  .....................   205

X „Wszystko wskazuje na koniec mojej misji".......................   237

XI Patriota czy zdrajca?.........................................   258

XII Powrót....................................................   276

Posłowie  ..................................................   297

Bibliografia  ....................................................   299

Przypisy.......................................................   301

Podziękowania   .................................................   319

Indeks osób .                                                                                                        .   323

 

 

 

 

 

 

_.                 ,

Przedmowa do wydania polskiego

Pierwszy raz spotkałem się z Ryszardem Kuklińskim po jego przyjeździe do Stanów Zjednoczonych. Powiedział mi o nim Zbigniew Brzeziński. Razem pojechaliśmy do Pułkownika. Przebywał wtedy w Wirginii. Słyszał o mnie i chciał mnie poznać. Spotkanie odbyło się na jego życzenie. Można by więc rzec, że to on mnie wybrał. Żył w całkowitej izolacji. Wyznał, że musi mieć wśród Polaków ludzi, którym może ufać. Osoby, które nad nim czuwały, miały pewność, że Brzeziński i ja zachowamy całkowitą dyskrecję. Było to wtedy ich główne zmartwienie. Wiedzieli bowiem o próbach namierzenia Kuklińskiego.

Bardzo się zaprzyjaźniłem z Pułkownikiem. Opowiadał mi o swoich przeżyciach, zwierzał ze swoich trosk Zawsze się bałem, że nie wytrzyma - zwyczajnie dlatego, że dla każdego człowieka to, co on przeszedł, byłoby zbyt wielkim ciężarem do udźwignięcia.

Nie odpowiadał żadnym stereotypom. Od razu go polubiłem. Była w nim szczerość. Ufałem mu. Miał w sobie mnóstwo osobistego uroku. Miał dobre serce, był dobrym człowiekiem. I bardzo skromnym. Nie uważał, żeby dokonał czegoś nadzwyczajnego, choć przecież tak było.

Dzięki swojej pozycji w sztabie Ludowego Wojska posiadał pełny dostęp do tajnych planów operacyjnych Układu Warszawskiego. Wiedział, że jedną z sowieckich opcji było błyskawiczne uderzenie na Europę Zachodnią i całkowite jej zaskoczenie. Jedyną obroną dla Zachodu mogło być wówczas użycie taktycznych broni nuklearnych na obszarze Polski i Czechosłowacji - aby powstrzymać przerzut głównych sił sowieckich. Kukliński zdawał sobie sprawę, że to oznaczałoby zagładę ludności Polski.

Aby temu zapobiec, trzeba było odebrać Moskwie możliwość zaskoczenia. Dlatego też Pułkownik zaoferował Amerykanom gotowość szczegółowego informowania o przygotowaniach sowieckich. Przez dziesięć lat przekazywał im tysiące cennych dokumentów. Nie przyjmował za to żadnego wynagrodzenia. Kierował się jedynie pragnieniem ratowania Polski.

Za swoje czyny zapłacił bardzo wysoką cenę.

Szkoda, że Polacy nigdy nie poznali go bliżej, tak jak ja. To była jego tragedia, przeżywana bardzo boleśnie. Wierzył w siebie i w to, co czynił. Miał świadomość swoich intencji, ryzyka i poświęcenia, jakie towarzyszyło jego działaniom.

Ryszard Kukliński znajdzie właściwe sobie miejsce w historii. Bardzo mocno w to wierzę. Będzie fascynował historyków i publicystów, będzie się o nim dyskutować w przyszłości i, w końcu, zostanie powszechnie uznany za bohatera. Jestem przekonany, że w dłuższej perspektywie - zwycięży.

 

 

 

Wstęp

 

 

 

Pułkownika Ryszarda Kuklińskiego poznałem w roku 1992 w pokoju hotelowym w Reston w Wirginii. Kiedy wszedłem, stał w rogu, pod oknem, z papierosem w ustach. Odwrócił się do mnie i powitał szerokim uśmiechem. Niewiele o nim wiedziałem. Wyczytałem, że był kluczowym podwładnym komunistycznego ministra obrony, Wojciecha Jaruzelskiego, i ważnym źródłem informacji dla Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA) o wydarzeniach z lat 1980-1981, które doprowadziły do wprowadzenia stanu wojennego i zdławienia niezależnego związku zawodowego „Solidarność". Tamtego dnia dowiedziałem się o czymś, o czym nie wiedział nikt spoza CIA: o tym, że przez 9 lat Kukliński współpracował z Zachodem w tajnej operacji o niespotykanym zasięgu i poziomie ryzyka, skierowanej przeciwko Związkowi Sowieckiemu i Układowi Warszawskiemu. Wyznał mi, że przekazał CIA dziesiątki tysięcy stron tajnych dokumentów. Zawierały informacje na temat sowieckiej strategii wojennej w Europie, nowych rodzajów broni, zamaskowanych schronów oraz planów dotyczących interwencji w Polsce. Jak przyznał później pewien funkcjonariusz CIA, materiały te „były podstawą, kamieniem milowym".

Pierwszy raz postanowiłem skontaktować się z Kuklińskim po przeczytaniu krótkiego fragmentu poświęconej CIA książki Veil Boba Woodwarda, opisującego jego rolę w dostarczeniu Amerykanom dokumentów dotyczących wprowadzenia stanu wojennego. Nie wiedząc, jak do niego dotrzeć, wysłałem mu list za pośrednictwem biura prasowego CIA. Agencja - nie bez powodu - pilnie strzegła Kuklińskiego, gdyż sąd wojskowy komunistycznej Polski skazał go zaocznie za zdradę na karę śmierci (wyrok później złagodzono do kary dwudziestu pięciu lat pozbawienia wolności). W tym czasie w Polsce obowiązywał nakaz aresztowania Kuklińskiego.

 

Podczas naszej pierwszej rozmowy Kukliński wyznał: „Myślę, że powinienem opowiedzieć o kulisach swojej działalności, o jej motywach, celach i konsekwencjach. Na tej podstawie osądzimy, na czym polegała moja «zdrada»".

Od początku było jasne, że motywy Kuklińskiego, który zajmował się w Sztabie Generalnym przygotowaniami do wojny z Zachodem, miały charakter ideologiczny. Był dumnym Polakiem żywiącym głęboką nienawiść do Związku Sowieckiego, który przejął kontrolę nad Polską pod koniec II wojny światowej, narzucając jej komunizm, i w efekcie uczynił z polskiej armii wasala Armii Czerwonej. Do roku 1972 42-letni wówczas Kukliński systematycznie awansował i wszystko wskazywało na to, że zostanie generałem. Tymczasem zdecydował się na niebywały krok, ryzykując własne życie, a także narażając na niebezpieczeństwo swoich bliskich. Chciałem się dowiedzieć dlaczego.

Tak rozpoczęła się seria niezwykłych wywiadów przeprowadzanych w anonimowych pokojach hotelowych i w domu Kuklińskiego na przedmieściach Waszyngtonu. Nigdy nie wiedziałem, skąd przyjechał ani dokąd pojedzie po naszej rozmowie, i nie znałem aktualnego nazwiska, którego używał w kontaktach zewnętrznych. Nasze spotkania organizowała CIA. Początkowo jej agenci byli obecni podczas wywiadów, jednak nie próbowali ingerować w wypowiedzi Kuklińskiego. (Kiedy zdecydowałem się napisać tę książkę, przez lata rozmawiałem z nim telefonicznie bądź osobiście bez udziału Agencji).

W roku 1992 opublikowałem dwa artykuły w „Washington Post" i „Post Magazine" opisujące działalność Kuklińskiego skierowaną przeciwko Związkowi Sowieckiemu i Układowi Warszawskiemu. W Polsce artykuły te stały się częścią gwałtownej debaty na temat znaczenia patriotyzmu. Zdradzając komunistyczne władze, Kukliński był patriotą czy zdrajcą? „Dzienniki poświęcają temu tematowi całe szpalty, w dyskusjach telewizyjnych prawie nie mówi się o niczym innym, a ludzie dyskutują o tym w tramwajach" - pisał mi z Warszawy kolega z „Washington Post", Elaine Harden.

Przygotowując tę książkę, zwróciłem się do CIA o udostępnienie mi wewnętrznych akt dotyczących tej sprawy. Zawierały telegramy i raporty sporządzane przez agentów CIA, zapiski ich rozmów z Kuklińskim oraz listy, które kierował do Agencji. Były w nich bieżące sprawozdania na temat jego trwającej wiele lat tajnej działalności, umożliwiające mi opisanie wydarzeń w porządku chronologicznym, poparte czymś więcej niż tylko wspomnieniami osób, które brały w nich udział. Przede wszystkim chciałem skupić się na ludzkim wymiarze tych działań -na relacjach między Kuklińskim a współpracującymi z nim Amerykanami. Na przykład dowiedziałem się o obszernej osobistej korespondencji pomiędzy Kuklińskim a „Danielem", jego „opiekunem" z CIA, któremu zwierzał się jak nikomu innemu - nawet członkom najbliższej rodziny.

Moja prośba doprowadziła do długich negocjacji z CIA na temat warunków udostępnienia tych dokumentów. Dzięki polityce otwartości zainicjowanej przez

 

jej byłego dyrektora, Roberta M. Gatesa, i kontynuowanej przez jego następców, CIA udostępnia niekiedy akta osobom z zewnątrz, ale na ściśle określonych zasadach. Autor zostaje dokładnie sprawdzony i musi przedłożyć maszynopis książki przed jej wydaniem specjalnej komisji recenzującej, która może domagać się usunięcia fragmentów zagrażających bezpieczeństwu Stanów Zjednoczonych lub ujawniających metody pracy i źródła informacji Agencji.

Rozumiałem powody zastosowania tych procedur. W przypadku Kuklińskiego były one szczególnie uzasadnione, ponieważ sprawa była stosunkowo świeża, jednak nie chciałem, by CIA recenzowała i, prawdopodobnie, cenzurowała książkę przed jej wydaniem. Zaproponowałem, że zatrudnię do przejrzenia materiałów CIA osobę, która dysponowała stosowną przepustką. Jej notatki oraz wszelkie kopiowane dokumenty, zanim trafiłyby do mnie, byłyby przeglądane i - w razie konieczności - cenzurowane, bym mógł z nich później swobodnie korzystać. Innymi słowy, chciałem, by CIA była moim informatorem, który - jak każdy informator -może kontrolować przekazywane mi informacje, lecz nie ma wpływu na sposób ich wykorzystania.

Osobą, która miała przeszukiwać archiwa Agencji, był Peter Earnest, emerytowany agent CIA z 36-letnim stażem, który przez ponad dwadzieścia lat zajmował się operacjami tajnymi. Był też w swoim czasie szefem służb prasowych Agencji i jej rzecznikiem. Znał uwarunkowania pracy dziennikarzy, którzy cenili go za szczerość. Peter pracowałby dla mnie, stosując się oczywiście do przepisów obowiązujących w Agencji.

Wyłuszczyłem sprawę decydentom z CIA za pośrednictwem biura prasowego. Po długich namysłach Agencja ostatecznie wyraziła zgodę. W sumie Peter spędził ponad rok przy biurku w sekcji Związku Sowieckiego/Europy Wschodniej w Centrali CIA w Langley, zgłębiając zawartość dziesiątków pudeł i sporządzając około 750 stron notatek. Zawierały one obszerne fragmenty dalekopisów, okólników, listów oraz kopii dokumentów, a także jego własne opisy różnych kwestii dotyczących tej sprawy. Powstało z tego około siedemdziesięciu dokumentów w pomarańczowych, datowanych teczkach oznaczonych kryptonimem i numerem sprawy. Wiele z nich było na oryginalnym, cienkim papierze. Teczki zawierały również zdjęcia, plany sytuacyjne, mapy i rysunki miejsc przekazywania informacji i wykonywania innych tajnych zadań. „Czułem się trochę jak archeolog" - wspominał Peter. „Wiedziałem, że od dawna nikt ich nie dotykał". Jednak nie były to materiały z całkiem innej epoki. W miarę jak zagłębiał się w temat, często odwiedzali go agenci, którzy byli w jakiś sposób zaangażowani w tę sprawę.

Dokumenty, które ostatecznie otrzymałem, dały mi rzadką możliwość wejrzenia w kulisy operacji szpiegowskiej prowadzonej przez pojedynczego człowieka, w tym w jego pisma i listy, które przekazywał CIA przez dziewięć lat współpracy z Amerykanami, Materiały te w dużej mierze potwierdziły jego wcześniejsze, ustne wypowiedzi i dostarczyły mi wskazówek do dalszych dociekań.

 

Komisja recenzująca usunęła niewielką część dokumentów, które zostały mi przekazane, i nie sądzę, by miało to znaczący wpływ na końcowy kształt tej książki. Nie wszystkie z tych materiałów ukazują Agencję w korzystnym świetle, co wskazuje, że członkowie komisji zachowali obiektywizm. Jestem też przekonany, że szczegółowe rozmowy z Kuklińskim i innymi osobami pozwoliły mi wypełnić wiele luk. Naturalnie istniały ważne obszary, których nie mogłem w pełni zbadać. Ogólnie podpadały one pod kategorię „źródeł informacji i metod działania" Agencji. Jednak, po zapoznaniu się z całością materiałów, Peter Earnest stwierdził, że nie było w nich nic, co podważałoby główną tezę tej książki, że Kukliński działał z pobudek politycznych, gdyż wierzył, że przysłuży się w ten sposób ojczyźnie, i bardzo zaszkodzi Związkowi Sowieckiemu i Układowi Warszawskiemu. Książka ta jest zatem rodzajem eksperymentu, podobnie jak prace kilku innych autorów, którzy szukali sposobów na uniknięcie recenzji swoich prac przed ich wydaniem, by móc pisać poważnie i niezależnie, korzystając, między innymi, z archiwów CIA.

Być może nie ma bardziej kontrowersyjnej instytucji w Ameryce niż Centralna Agencja Wywiadowcza, przez lata poddawana uzasadnionej krytyce za planowanie zamachów na przywódców obcych państw, łamanie swobód obywatelskich, nieudolnie przeprowadzane operacje, błędy wywiadowcze oraz nieskuteczną walkę ze szpiegami działającymi na szkodę Stanów Zjednoczonych. Ostatnio ożyła dyskusja na temat efektywności działania amerykańskiego wywiadu, zwłaszcza po terrorystycznych atakach z 11 września i decyzji administracji Busha o interwencji w Iraku.

Casus Kuklińskiego to całkiem inna opowieść, pokazująca, że działania wywiadu mogą zakończyć się powodzeniem, gdy przeprowadza się je starannie i z wyobraźnią. Przykład ten ujawnia rzadko dostrzeganą stronę CIA - działania agentów inspirowanych zawiłością tajnych operacji, towarzyszącymi im emocjami oraz ideą służby publicznej. CIA stanowi pierwszy kontakt z Ameryką dla ludzi karmiących się wartościami Zachodu, takich jak Kukliński. Relatywnie do rozmiarów niepowodzeń działań Agencji Stany Zjednoczone tracą potężny instrument do zrozumienia narodów, rządów i ugrupowań wrogich Zachodowi.

W czasach, gdy ustępują zimnowojenne zagrożenia i gdy Rosja próbuje pogodzić swą komunistyczną przeszłość z niepewnymi dążeniami do wprowadzenia bardziej demokratycznego systemu, niekiedy trudno nam sobie przypomnieć, co oznaczała obecność wojsk sowieckich i państw Układu Warszawskiego na rubieżach Europy. Kukliński wskazał, że gdyby Sowieci zaatakowali Zachód, Stany Zjednoczone prawdopodobnie odpowiedziałyby uderzeniem broni jądrowej na sowieckie siły przemieszczające się przez terytorium Polski. Jego informacje wywiadowcze dały Zachodowi podstawy systemu wczesnego ostrzegania; dały je także -w jego przekonaniu - Polsce skazanej na klęskę w przypadku jakiegokolwiek sowieckiego ataku. „Nawet gdybyśmy wygrali, co byśmy zyskali?" - spytał podczas jednej z naszych rozmów.

 

Mimo że doszedł do wysokiego stanowiska w Sztabie Generalnym, Kukliński pozostał pod wieloma względami typowym Polakiem, obywatelem kraju, którego tradycje opierają się na symbolach heroizmu żołnierzy, roli Kościoła katolickiego i potędze niegdysiejszego imperium rozciągającego się na terenach Europy Centralnej i Wschodniej. Tradycje te przetrwały głównie jako mit, gdyż granice Polski ulegały nieustannym zmianom. Od schyłku XVIII wieku do roku 1918 Polska pozostawała pod zaborami Rosji, Prus i Austrii. W końcu wybiła się na niepodległość, by znów ją utracić w roku 1939 w wyniku inwazji hitlerowskich Niemiec, a następnie Sowietów. Historyk Simon Schama powiedział mi kiedyś, że Polacy postrzegają się widmowo jak polityczny hologram. „Raz są widzialni, raz niewidzialni. Wciąż mają poczucie, że ich narodowa tożsamość zależy od wewnętrznego sprzeciwu wobec tych, którzy mówią: Pozwolimy wam być narodem, pod warunkiem że będziecie naszym satelitą". Nawet za czasów komunizmu Polacy nigdy do końca nie przyjęli tej służalczej roli. Chodzili do kościoła. Wielu rolników zachowało prywatne gospodarstwa, opierając się naciskom kolektywizacji na wzór sowiecki. Polacy słuchali Radia Wolna Europa i wytrwale utrzymywali kontakty z przyjaciółmi lub krewnymi z Zachodu. Wiedzieli, że kiedyś ich kraj odzyska wolność, choć mieli świadomość, że nie stanie się to bez ich udziału w walce. Wierzył w to Kukliński, co pomaga zrozumieć, dlaczego zrobił to, co zrobił. Jego losy są bolesnym przypomnieniem tego, jak trudno było pozostać patriotą oficerowi ery komunizmu inspirowanemu zachodnimi wartościami.

Tamtego dnia, w pokoju hotelowym w Wirginii, Kukliński podkreślał, że nie postrzega się jako amerykański szpieg albo wtyczka. Zawsze miał poczucie, że działa dla dobra ojczyzny i że, w istocie, to on „zwerbował" Stany Zjednoczone do walki przeciwko komunistycznym władzom Polski i Związkowi Sowieckiemu.

„Na początku zadałem sobie pytanie, czy mam do tego moralne prawo" - wyznał. „Jestem Polakiem. Uważałem, że Polacy powinni być wolni i że Stany Zjednoczone są jedynym krajem mogącym wesprzeć nas w walce o wyzwolenie Polski. Z kolei przekazywałem im mnóstwo ważnych informacji i zawsze będzie powracać pytanie, czy człowiek ma prawo to robić, decydując o tym jedynie we własnym sumieniu, zwłaszcza gdy dotyczy to losów całego kraju i być może milionów jego obywateli. Był to dylemat, mój moralny dylemat, ale doszedłem do wniosku, że nie tylko mam do tego prawo, ale że jest to wręcz mój moralny obowiązek".

Benjamin Weiser 11 listopada 2003

 

 

 

Wstęp do wydania polskiego

 

Ryszard Kukliński zmarł 11 lutego 2004 r., kilka dni po rozległym wylewie. Dyrektor CIA, George Tenet, wydał publiczne oświadczenie, nazywając go człowiekiem pełnym pasji i odwagi, „prawdziwym bohaterem zimnej wojny, wobec którego wszyscy mamy dozgonny dług wdzięczności". W marcu, podczas uroczystości w ambasadzie polskiej w Waszyngtonie, ambasador Przemysław Grudziński określił go mianem patrioty, dla którego „ojczyzna była najwyższą życiową wartością ... a jego oddanie sprawie nie znało granic". Zbigniew Brzeziński, były amerykański doradca -do spraw bezpieczeństwa narodowego, stwierdził, że Kukliński zostanie zapamiętany jako postać historyczna, „bohater, który zaryzykował wszystko, by Polska była bezpieczna i by w końcu stała się wolna".

Prochy Kuklińskiego przewieziono do Polski. Pogrzeb odbył się 19 czerwca na dawnym cmentarzu wojskowym na Powązkach. W uroczystości wzięła udział wdowa po pułkowniku, Hanka, oraz tysiące Polaków - weteranów wojennych, byli premierzy Jerzy Buzek i Jan Olszewski, inni przedstawiciele byłych władz oraz ambasador Stanów Zjednoczonych, Christopher Hill. Przedstawiciele najwyższych władz polskich nie uczestniczyli w pogrzebie, jednak minister obrony przysłał wartę honorową i uroczystość odbyła się z pełnym ceremoniałem wojskowym. W następnych miesiącach tysiące osób odwiedziły grób pułkownika, pozostawiając znicze i kwiaty.

Benjamin Weiser 21 listopada 2004

 

D      l

L roloLL

Czwartek, 4 grudnia 1980, godz. 22.00

Od wielu godzin w Warszawie sypał gęsty śnieg. Pułkownik Ryszard J. Kukliński jechał ostrożnie, wypatrując drogi w świetle reflektorów poprzez opadające płatki i starając się nie stracić panowania nad samochodem. Zimą w Warszawie przez oszczędność przyciemniano lampy uliczne, jednak on znał tę drogę na pamięć i nie potrzebował map ani znaków. Mimo to musiał jechać bardzo ostrożnie, bo gdy wycieraczki ledwo zgarnęły śnieg z szyby, ten znów ją pokrywał.

Był ubrany w gruby płaszcz i ciepłą, wełnianą czapkę, które skrywały krótkie blond włosy ostrzyżone na jeża i wojskowy mundur. Po drodze mijał nieliczne samochody i pieszych, ale ten śnieżny spokój był mylący. W Polsce rozgrywała się rewolucja. Zaledwie pięć miesięcy wcześniej robotnicy zaczęli organizować dzikie strajki, które szybko objęły setki fabryk w całym kraju. W sierpniu Lech Wałęsa, 36-letni elektryk z charakterystycznym wąsem i wybuchową, charyzmatyczną osobowością, przeskoczył przez żelazny płot Stoczni im. Lenina w Gdańsku i poprowadził tysiące robotników do historycznego strajku, który dał zaczątek „Solidarności", pierwszemu niezależnemu związkowi zawodowemu w Polsce.

Pod zdecydowanym naciskiem Moskwy komunistyczne władze próbowały zdławić ten robotniczy zryw. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych (MSW) i Ministerstwo Obrony Narodowej (MON) przygotowały plany wprowadzenia stanu wojennego, aresztowań działaczy związkowych i przywrócenia porządku. Miała je wprowadzić w życie Służba Bezpieczeństwa (SB) przy wsparciu wojska. Czołgi i setki tysięcy żołnierzy sprawią, że plan zostanie zrealizowany szybko i brutalnie.

Mózgiem operacji mającej na celu wprowadzenie stanu wojennego był Sztab Generalny. W zwalistym, czteropiętrowym budynku w centrum Warszawy pracowała tam w największej tajemnicy niewielka grupa oficerów. Powierzono im koordynację działań wojska w dławieniu „Solidarności". Istniały tylko dwie kompletne kopie planów przechowywane w sejfie Sztabu Generalnego.

Jedną dysponował pułkownik Kukliński, cieszący się świetną opinią oficer sztabowy, członek wyselekcjonowanej grupy przygotowującej plany udziału wojska we wprowadzaniu stanu wojennego. Kukliński miał ponadtrzydziestoletnie doświadczenie w planowaniu operacji wojskowych, taktyki wojennej i ćwiczeń. Był wysoko ceniony przez ministra obrony, generała Wojciecha Jaruzelskiego, i ściśle współpracował z wyższymi oficerami naczelnego dowództwa Układu Warszawskiego w Moskwie.

Wydawało się, że jest wzorem lojalnego oficera, jednak prywatnie mierziła go myśl o planowanym ataku i zaangażowaniu w to wojska. Był Polakiem i nienawidził służalczej postawy polskich dowódców wobec Moskwy. Podziwiał odwagę i determinację Wałęsy i miał świadomość, że wielu członków „Solidarności" służyło kiedyś w wojsku, podobnie jak ich synowie i bracia. Tymczasem konfrontacja wydawała się nieunikniona. Od wielu dni oddziały sowieckie koncentrowały się na granicy z Polską. Jedyną niewiadomą było to, czy „Solidarność" zostanie zdławiona przez samych Polaków, czy poprzez interwencję z zewnątrz.

Kukliński mocno chwycił kierownicę swojego granatowego opla rekorda, skupiając się na plątaninie uliczek, które miały doprowadzić go do celu znajdującego się kilkaset metrów od domu. Jeździł już ponad godzinę, by mieć pewność, że nie śledzi go SB.

Skręcił w Wisłostradę, szeroki bulwar nad Wisłą, w jedną z nielicznych ulic, przy których zimą nie przygaszano oświetlenia. Zaczął odliczać mijane uliczne latarnie. Zwolnił, aż w końcu mocno nacisnął hamulec, tak że samochód zatoczył się na chodnik. Wyłączył silnik i wziął z tylnego siedzenia zawiniętą w celofan paczuszkę. Zawierała dwie kartki, na których opisał starannym charakterem pisma plany Moskwy dotyczące wprowadzenia za cztery dni osiemnastu sowieckich, czeskich i enerdowskich dywizji na terytorium Polski. Były to najściślejsze tajemnice państw Układu Warszawskiego. Kukliński, jedna z niewielu osób, które je znały, był gotów je ujawnić. Wysiadł z samochodu i zaczął odgarniać jedną ręką śnieg z przedniej szyby. Drugą rzucił paczuszkę na ziemię pod uliczną lampę.

 

PROLOG

Wrócił do domu, zaparkował samochód i poszedł do pobliskiego parku Traugutta. Schował się za kępą drzew. W oddali widział Wisłostradę i miejsce, w którym podrzucił zawiniętą w celofan paczuszkę. Wiedział, że wkrótce jego ślady przykryje śnieg. Modlił się w duchu, by jego znajomi przyjechali, zanim przysypie także paczuszkę. Czekał jakiś czas, drżąc za każdym razem, gdy z rzadka przejeżdżał tamtędy samochód.

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział I

Przekroczenie granic

Pewnego sierpniowego dnia w roku 1972 niemiecki pracownik amerykańskiej ambasady w Bonn przeglądał poranną pocztę, gdy nagle jego uwagę przykuł list nadany pocztą lotniczą. Został wysłany trzy dni wcześniej, 11 sierpnia, z Wilhelmshaven, niemieckiego portu nad Morzem Północnym. Na kopercie widniał napis wypisany wielkimi literami granatowym flamastrem:

AMBASADA USA W BONN EXPRESS

Urzędnik otworzył kopertę i znalazł w środku drugą, tym razem zaadresowaną do amerykańskiego attache wojskowego. Zaniósł obydwie do jego gabinetu i wręczył chorążemu. Chorąży otworzył drugą kopertę, znalazł w niej list i przekazał go attache wojskowemu, będącemu w tym czasie najwyższym rangą oficerem w ambasadzie. Oficer ten, palący fajkę pułkownik, przeczytał list i przeszedł do budynku od frontu ambasady, w którym urzędował szef komórki CIA.

Siedmiopiętrowa ambasada amerykańska w Bonn, zlokalizowana na południe od centrum miasta, z widokiem na Ren, została wzniesiona na podporach, które chronią ją przed powodziami. Pewien agent CIA opisał tę budowlę z lat pięćdziesiątych jako zwaliste koszary z wielkiej płyty. Pracowało tam kilkuset Amerykanów, z których jedna trzecia była agentami Centralnej Agencji Wywiadowczej. Placówka CIA w Bonn stanowiła ośrodek nadzorujący pracę mniejszych komórek w Hamburgu, Frankfurcie, Monachium i, oczywiście, w Berlinie, gdzie Wschód i Zachód pozostawały w najbliższej fizycznej bliskości i gdzie agenci mogli spotykać się ze swoimi informatorami, przepytywać ich i sprawdzać wiarygodność, patrząc im prosto w oczy.

Placówce w Bonn szefował John P Dimmer Jr., rudowłosy, szczupły mężczyzna z Portland w stanie Maine. Był synem rybaka z Nowej Fundlandii, który - jak mawiał Dimmer - łowił w czasach ludzi z żelaza i kutrów z drewna. Miał pięćdziesiąt dwa lata i równie krzepki organizm, ale nie zamierzał zostać rybakiem jak jego ojciec. Pewny siebie i oczytany, w wieku dwunastu lat został mistrzem stanu Maine w ortografii. W roku 1942 zdobył dyplom inżyniera budownictwa wodnego i lądowego na uniwersytecie stanowym i zaciągnął się do wojska. Po II wojnie światowej był szefem obozu jenieckiego dla 10000 niemieckich zbrodniarzy wojennych i osób podejrzanych. Objęcie placówki w Bonn stanowiło kulminację jego trwającej ponad dwadzieścia lat kariery w CIA, z których większość spędził za granicą.

W sierpniu, gdy większość Europejczyków przebywała na wakacjach, Dimmer i jego ludzie szykowali się na olimpiadę w Monachium, która miała się odbyć za kilka tygodni. Miały w niej uczestniczyć setki sportowców ze Związku Sowieckiego i państw bloku wschodniego. CIA wiedziała, że będą wśród nich szpiedzy KGB.

Tamtego ranka Dimmer był w swoim gabinecie, przeglądając przy biurku w kształcie litery „E* codzienną porcję dalekopisów i raportów, gdy zjawiła się sekretarka i zapowiedziała przybycie gościa. Do pokoju wszedł attache wojskowy ambasady i wręczył Dimmerowi koperty. Ten podziękował mu i zaczął czytać list napisany odręcznie łamaną angielszczyzną1.

Drogi Ser

Przepraszam za mój angielski.

Jestem zagraniczny MAF z Communistische Kantry. Chcę się spotkać (potajemnie) z oficerem armii USA (podpułkownikiem, putkownikiem) 17, 18 albo 19.08 w Amsterdamie lub 21, 22 w Ostendzie.

Mam niedużo czasu. Jestem z moim towarzyszem i oni nie mogą wiedzieć2.

Autor listu napisał, że zadzwoni do attache wojskowego ambasady amerykańskiej po przybyciu do Amsterdamu. Dodał, że osoba, która odbierze telefon, „musi znać rosyjski albo polski". List podpisano „RV".

Dimmer nie miał pojęcia, co kryły te inicjały, ale wysłał telegram do centrali CIA w Langley w Wirginii z sugestią, że Bonn powinno spróbować nawiązać kontakt z P.V Dodał, że jego zdaniem tajemniczy „MAF" może oznaczać angielskie słowo „mań" i że stempel pocztowy wskazuje, że au-

22

PRZEKROCZENIE GRANIC

tor listu jest marynarzem. Trasa jego podróży - Amsterdam, a następnie portowa Ostenda w Belgii - sugeruje, że porusza się w kierunku zachodnim. W jakim celu? Dimmer podejrzewał, że na jakąś imprezę sportową w jednym z tych miast, być może towarzyszącą olimpiadzie, jednak pobieżne rozpoznanie tematu nie przyniosło żadnego rezultatu.

Tymczasem pismo trafiło w Langley na biurko Davida Blee, szefa sekcji sowieckiej*.

55-letni, łysiejący i ascetyczny Blee był kwintesencją mężczyzny w sile wieku. Mógł uchodzić za profesora z amerykańskiego uniwersytetu. Podwładnym wydawał się czasami nieprzystępny, jednak miał sardoniczne poczucie humoru i był znany z niezależności sądów. Nie bał się podważać powszechnie obowiązujących opinii.

Dyrektor CIA, Richard Helms, powierzył mu kierownictwo sekcji sowieckiej rok wcześniej. Była to zaskakująca decyzja, gdyż Blee nigdy nie pracował w Moskwie ani w żadnym innym państwie Bloku Wschodniego. Jednak Helms pragnął zmian. Dziesięć lat wcześniej, w Moskwie, został aresztowany i stracony jeden z najcenniejszych agentów CIA, pułkownik GRU (sowieckiego wywiadu wojskowego), Oleg Pieńkowski, który przekazał Amerykanom tysiące stron ściśle tajnych dokumentów sowieckich, co umożliwiło administracji Kennedy'ego rozszyfrowanie możliwości rosyjskiego uzbrojenia w czasie kryzysu kubańskiego. Od tego czasu działalność CIA w Moskwie praktycznie zamarła. Zdaniem Blee stało się tak, ponieważ CIA nie wyzbyła się obaw sławnego szefa kontrwywiadu z lat sześćdziesiątych, Jamesa J. Angletona, przekonanego,...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin