Anne McCaffrey - Jeźdźcy Smoków 5 - Smoczy śpiewak.doc

(1564 KB) Pobierz
1

Anne McCaffrey

Smoczy śpiewak

 

 

 

Przełożyła Aleksandra Januszewska

 

 

 

O mowo moja, dźwięcz radością

I śpiewaj nadzieję i obietnicę

Na skrzydłach smoczych

Mój nocny pojazd, smok ciemnych przestworzy

Niesie mnie na białych skrzydłach Bez steru, a zwinny jak senna zjawa.

Jam jest kapitanem i załogą.

Żegluję poprzez oceany marzeń,

Gdzie nie zakwitł nigdy żaden statek.

Dla nas tylko są cuda niedostępnej krainy.

 

 

 

Rozdział 1

 

Mała złota królowa

Sfrunęła z sykiem w morze

By powstrzymać fale

I uratować wylęg.

Z wściekłością i rozpaczą

Z morskim żywiołem się zmaga.

Cóż się wydarzy?

Rybak na plaży

Zdumiony spogląda w niebo.

Patrzy i oczom nie wierzy

Mówiono mu nie raz

Że takich jak ona

Złota królowa

Nie może być na świecie.

Zrozumiał jej mękę i spiesznie

Rozejrzał się wokoło.

Tam w skalnym otworze

Twe jaja położę.

Pomyślał i tak uczynił.

Mała złota królowa

Na jego ramieniu siadła.

Już łez nie toczy

Błyszczy w nich wdzięczność bezmierna.

 

                Menolly, córka Yanusa, pana Morskiej Warowni, zjawiła się w siedzibie

        Cechu Harfiarzy z paradą; na grzbiecie spiżowego smoka. Zasiadała na szyi

        Monartha pomiędzy jego jeźdźcem T’gellanem a Mistrzem Harfiarzem Pernu,

        Robintonem. Był to rodzaj triumfu dla dziewczyny, której od dziecka wmawiano,

        że kobiety nie mogą zostać harfiarkami, i która nie mogąc żyć bez muzyki,

        uciekła od ludzi i żyła samotnie.

                Trochę się jednak bała. W siedzibie Cechu nikt z pewnością nie zabroni

        jej uprawiania muzyki. Kilka jej piosenek spodobało się Mistrzowi. Ale były to

        proste melodie, nic poważnego. I cóż miała do roboty dziewczyna, nawet jeśli

        uczyła wcześniej dzieci Pieśni i Ballad Instruktażowych? Zwłaszcza dziewczyna,

        która zupełnie przypadkiem oswoiła dziewięć jaszczurek ognistych, podczas gdy

        każdy mieszkaniec Pernu dałby sobie uciąć prawą rękę, aby mieć chociaż jedną.

        Jakie plany żywił w związku z jej osobą Mistrz Cechu?

                Nie mogła myśleć, była zbyt zmęczona. Spędziła pracowity dzień w

        Weyrze Benden na drugim końcu kontynentu, gdzie teraz panowała już głęboka

        noc. Tutaj, nad Warownią, ledwie zaczynało się ściemniać.

                - Jeszcze tylko parę minut - szepnął jej do ucha Robinson. Roześmiał się,

        bo właśnie wtedy spiżowy Monarth ryknął na powitanie smoczemu strażnikowi

        Warowni.

                - Cierpliwości, Menolly. Wiem, że padasz z nóg. Oddam cię w ręce

        Silviny, jak tylko wylądujemy. Spójrz tam.

                Popatrzyła we wskazanym kierunku.

                U stóp skalistego zbocza, gdzie mieściła się Warownia, widniał

        oświetlony, zabudowany prostokąt.

                - To jest siedziba Cechu Harfiarzy.

                Zadrżała ze zmęczenia i strachu. A także z zimna - zmarzła, gdy

        przelatywali pomiędzy. Monarth zniżał się zataczając koła. Na podwórzec

        wysypywały się drobne figurki mieszkańców. Machali na powitanie Mistrza.

        Menolly nie spodziewała się aż tylu ludzi.

                Wykrzykując powitania cofnęli się, aby zrobić miejsce dla brunatnego smoka.

                - Mam dwa jaja jaszczurek ognistych! - zawołał Mistrz Robinton.

        Przyciskając do piersi gliniane naczynie ześlizgnął się ze smoczego grzbietu z

        gracją zdradzającą dużą wprawę w obchodzeniu się ze smokami. - Dwa jaja

        jaszczurek ognistych! - powtórzył radośnie, dzierżąc naczynie z jajami nad głową.

        Szedł pospiesznie, by pochwalić się swą zdobyczą.

                - Moje jaszczurki ogniste! - Menolly rozejrzała się niespokojnie. - Czy

        leciały za nami, T'gellanie? Nie zagubiły się przecież w pomiędzy.

                - Na pewno nie, Menolly - odparł T'gellan wskazując na wyłożony

        dachówką okap domu za ich plecami. - Powiedziałem Monarthowi, aby polecił im

        tam się na razie zatrzymać.

                Z niekłamaną ulgą Menolly popatrzyła na rysujące się na tle

        ciemniejącego nieba sylwetki jaszczurek ognistych.

                - Żeby tylko nie zachowywały się tak paskudnie, jak w Bendenie.

                - Z pewnością nie - zapewnił ją niefrasobliwie T'gellan. - Dopilnujesz

        tego. Ze swoim stadkiem jaszczurek ognistych dokonałaś więcej niż F'nor ze swą

        małą królową. A F'nor jest doświadczonym jeźdźcem. - Przerzucił nogę ponad

        grzbietem Monartha i zeskoczył na ziemię, wyciągnął ręce do dziewczyny. -

        Przełóż nogę, pomogę ci zsiąść tak, żebyś nie uraziła się w stopy. - Chwycił ją

        mocno. - Co za dziewczyna! Jesteś oto cała i zdrowa w siedzibie Cechu. -

        Gestykulował żywo. Był tak dumny, jakby to on sam ją tu sprowadził.

                Menolly widziała w dalszej części podwórza wysoką postać Mistrza, który

        górował nad zebranymi wokół ludźmi. Czy była tam Silvina? Ledwie żywa

        Menolly miała nadzieję, że Harfiarz szybko wróci po nią. Dziewczyna nie

        zadowoliła się zdawkowym zapewnieniem T'gellana, że jaszczurki ogniste

        zachowają się jak należy. Dopiero niedawno, w Weyrze Benden, zetknęły się z

        ludźmi i to z ludźmi nawykłymi do dziwactw skrzydlatych stworów.

                - Nie martw się, Menolly. Pamiętaj tylko - rzekł T'gellan ściskając jej

        ramię w niezgrabnym geście pocieszenia - że wszyscy harfiarze Pernu próbowali

        odnaleźć zagubionego ucznia Petirona...

                - Myśleli, że uczeń jest chłopcem...

                - Dla Mistrza Robintona to nie ma znaczenia. Czasy się zmieniają,

        Menolly. Innym to także nie sprawi różnicy. Zobaczysz. Za tydzień zapomnisz, że

        kiedykolwiek mieszkałaś gdzie indziej. - Smoczy jeździec zaśmiał się. - Na

        wielkie muszle, dziewczyno, żyłaś samopas, uciekałaś przed Nićmi i naznaczyłaś

        dziewięć jaszczurek ognistych. Dlaczego miałabyś obawiać się harfiarzy?

                - Gdzie jest Silvina? - rozległ się wśród zgiełku głos Mistrza. Wszyscy

        umilkli, posłano po gospodynię.

                - Dość bajania. Najważniejsze wiecie, później opowiem resztę. Sebell, nie

        upuść naczynia. A teraz, jeszcze jedna dobra nowina. Odnalazłem zagubionego

        ucznia Petirona!

                Pośród okrzyków zaskoczenia Robinton wyrwał się z tłumu dając znak

        T'gellanowi, żeby przyprowadził Menolly. Dziewczyna z trudem przełamała chęć

        ucieczki. I tak nie mogłaby biec, dokuczał jej ból w stopach, a poza tym T'gellan

        mocno ją obejmował. Jego palce ścisnęły ramię dziewczyny, jakby wyczuwał jej

        strach.

                - Ze strony harfiarzy nic złego cię nie spotka - powtórzył cicho, wiodąc ją

        przez dziedziniec.

                Robinton czekał na nich w pół drogi, promieniał z zadowolenia. Ujął

        prawą rękę dziewczyny i wzniósł ramię nakazując ciszę.

                - To jest Menolly, córka Yanusa, Pana Warowni Morskiego Półkola,

        zagubiona uczennica Petirona!

                Jakakolwiek byłaby odpowiedź harfiarzy, utonęła ona w nagłej wrzawie

        wznieconej przez siedzące na dachu jaszczurki ogniste. Menolly obejrzała się

        przerażona tym, że stwory mogą rzucić się na obecnych. Jaszczurki istotnie już

        rozłożyły skrzydła. Rozkazała im ostro nie ruszać się z miejsca. Potem nie

        pozostało jej nic innego, jak stanąć twarzą w twarz z tłumem: niektórzy

        uśmiechali się, niektórzy otworzyli usta ze zdumienia na widok jaszczurek

        ognistych. Jak dla Menolly ludzi było tu stanowczo za dużo.

                - Tak jest, a jaszczurki ogniste należą do dziewczyny - ciągnął Robinton.

        Jego głos z łatwością przebijał się przez szum rozmów. - Tę wspaniałą piosenkę o

        królowej jaszczurek napisała właśnie ona. I to nie mężczyzna uratował wylęg

        przed zalaniem, ale Menolly. Kiedy po śmierci Petirona nie pozwalano jej w

        Warowni Morskiego Półkola grać ani śpiewać, uciekła do jaskini królowej

        jaszczurek ognistych i jakby nigdy nic Naznaczyła dziewięć jaj. Co więcej -

        wzniósł głos, gdyż zewsząd rozlegały się okrzyki aprobaty - co więcej, znalazła

        inny wylęg i przyniosła jaja dla mnie!

                Podwórzec rozbrzmiał jeszcze radośniejszą wrzawą. Odpowiedział na nią

        przenikliwy gwizd jaszczurek, co wzbudziło ogólne rozbawienie. Korzystając z

        zamieszania, T'gellan mruknął dziewczynie do ucha:

                - A nie mówiłem?

                - Gdzie jest Silvina? - ponowił pytanie Harfiarz z nutką zniecierpliwienia

        w głosie.

                - Jestem tutaj, a ty powinieneś się wstydzić, Robintonie - powiedziała

        kobieta przepychając się przez krąg harfiarzy. Menolly zwróciła uwagę na

        niezwykłą biel jej skóry i wyraziste oczy osadzone w twarzy o szerokich kościach

        policzkowych, okolonej czarnymi włosami. Silne, ale delikatne dłonie odebrały

        Menolly Robintonowi.

                - Narażać dziecko na taką mękę. No, no, a wy uspokójcie się wreszcie.

        Cóż za hałas. I te nieszczęsne istoty, zbyt spłoszone, żeby zejść na dół. Czy nie

        masz rozumu, Robintonie? Z drogi! Wy wszyscy - do pracowni. Siedźcie sobie

        całą noc, jeśli macie dość siły, ale tego dzieciaka kładę do łóżka. T'gellanie,

        gdybyś zechciał mi pomóc...

                Rugając wszystkich bez różnicy, kobieta wraz z T'gellanem i Menolly

        torowała sobie drogę w tłumie, który rozstępował się przed nią z szacunkiem i

        wyczuwalną sympatią.

                - Za późno, żeby umieścić ją z innymi dziewczętami u pani Dunki -

        powiedziała Silvina do T’gellana. - Przenocujemy ją tymczasem w jednym z

        pokoi gościnnych.

                W siedzibie panował półmrok. Menolly, idąc na wpół po omacku, otarła

        palce u stóp na kamiennych schodach. Krzyknęła mimowolnie z bólu.

                - Co się stało, dziecko? - spytała niespokojnie Silvina.

                - Moje palce, moje stopy! - Dziewczyna przełknęła łzy, które na skutek

        nagłego bólu napłynęły jej do oczu. Silvina nie może uważać jej za tchórza.

                - Zaniosę ją - powiedział T'gellan podnosząc Menolly, nim zdążyła

        zaprotestować. - Prowadź, Silvino.

                - Ten przeklęty Robinton - rzekła Silvina - sam może łazić dzień i noc bez

        spania, ale nie raczy pamiętać, że inni...

                - Nie, to nie jego wina. Tyle dla mnie zrobił... - zaczęła Menolly.

                - Ha! Mistrz jest twoim dłużnikiem, Menolly - powiedział jeździec

        tajemniczo. - Będziesz musiała sprowadzić uzdrawiacza, żeby obejrzał jej stopy,

        Silvino - ciągnął T'gellan wnosząc Menolly po szerokich schodach wiodących do

        głównego wejścia siedziby. - Tak ją znaleźliśmy. Usiłowała wyprzedzić czoło

        Opadu Nici.

                - Naprawdę? - Silvina zerknęła na Menolly przez ramię. Jej zielone oczy

        rozszerzyły się przybierając wyraz szacunku i podziwu.

                - Prawie jej się udało. Zdarła ciało do kości. Jeden z moich skrzydłowych

        zobaczył ją i zabrał do Weyru Benden.

                - Do tego pokoju, T'gellanie. Łóżko jest po lewej. Rozniecę tylko

        światło...

                - W porządku. - T'gellan delikatnie położył dziewczynę na łóżku. -

        Otworzę okiennice, Silvino, i wpuszczę jaszczurki ogniste, zanim narobią

        zamieszania.

                Menolly zapadła się w miękki, pachnący ziołami materac. Rozluźniła

        rzemień na plecach przytrzymujący skromne zawiniątko z całym dobytkiem, ale

        brakło jej energii, aby sięgnąć po futrzane okrycie leżące w nogach łóżka. Jak

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin