Mcdevitt Jack - Brzegi Zapomnianego Morza.rtf

(819 KB) Pobierz
SCAN-dal.prv.pl

Jack McDevitt

 

 

 

Brzegi

zapomnianego

morza

 

Przełożył

Janusz Ochab


Dla Roseanne i Eda Garrity,

Z którymi zawsze mogłem się dzielić swoimi myślami


1

 

Zamknięte w bursztynie formy różnorakie

Włosy, liście, trawy, muchy i robaki

Rzeczy całkiem zwykłe, i duże i małe

Ciekaw jestem tylko, jak się tam dostały

Alexander Pope, „List do doktora Arbuthnota”

 

- A CÓŻ TO MOŻE BYĆ, DO DIABŁA!? - zdumiał się Tom Lasker, przekrzykując wycie wiatru. Will odłożył na moment łopatę, by zobaczyć, co przyciągnęło uwagę jego ojca.

Z ziemi wystawała trójkątna płytka, przypominająca kształtem płetwę rekina. Była twarda, prawdopodobnie metalowa, choć nieskorodowana.

Obaj mężczyźni znajdowali się na grzbiecie górskim, który wyznaczał zachodnią granicę farmy. Było już późno, pracowali więc przy świetle kilku żarówek, starając się zamontować na wzgórzu system rur, którymi płynęłaby woda pompowana ze studni. Lasker oświetlił latarką dziwny przedmiot, a Will dotknął go czubkiem buta. Nocne powietrze niosło ze sobą zapach zbliżającej się zimy. Chłodny wiatr smagał zbocze i kołysał żarówkami zawieszonymi na kablu. Lasker przyklęknął i nie zdejmując rękawic, odgarnął ziemię dłońmi. Trójkątna płytka była czerwona. Gładka i twarda. Kiedy próbował ją wyciągnąć, nawet nie drgnęła.

Ćwierć mili od tego miejsca znajdował się ich dom, piętrowy budynek otoczony gęstym szpalerem drzew. Okna domu jarzyły się ciepłym, wesołym blaskiem.

Metalowa płetwa połączona była z prętem o tej samej barwie i strukturze, przechylonym o jakieś trzydzieści stopni w stosunku do gruntu. Will wsunął pod niego szpadel i razem próbowali go przeważyć. Pręt poddał się odrobinę, ale ponownie wrócił na swoje miejsce.

- Na trzy - powiedział Lasker.

Odliczył do trzech, po czym obaj z całych sił naparli na trzonek łopaty, stracili równowagę i przewrócili się na siebie, śmiejąc się głośno.

- Wystarczy na dzisiaj, tato - powiedział Will. - Chodźmy coś zjeść.

Pasmo górskie zwane Pembina Escarpment widoczne było z okien sypialni domu Toma Laskera. Tworzyły je okrągłe wzgórza i grzbiety, zwieńczone ostrymi skałkami. Na tle płaskiego jak stół krajobrazu wyglądały naprawdę imponująco. Dziesięć tysięcy lat wcześniej był to zachodni brzeg śródlądowego morza, pokrywającego wielkie obszary ziemi na terenie kilku stanów: Dakoty, Minnesoty, Manitoby i Saskatchewan. Miejsce, w którym stał obecnie dom Laskera, wówczas znajdowało się kilkaset stóp pod powierzchnią wody.

Lasker był dużym, odrobinę niezgrabnym mężczyzną o rzednących już ciemnych włosach i szerokich ramionach. Ostre, surowe rysy jego twarzy wyrzeźbione zostały przez zbyt liczne, bezlitosne zimy. Całe swe dotychczasowe życie spędził w okolicach Fort Moxie. Uważał, że jest mało interesującym człowiekiem, zwykłym farmerem, który ciężko pracuje, nie szuka towarzystwa i dba o swoją rodzinę. Ożenił się szczęśliwie, miał dwóch dorastających synów, którzy nie sprawiali mu żadnych kłopotów, i uwielbiał latanie. Jak wielu miejscowych farmerów miał licencję pilota i swój samolot, Katana DY-20. Prócz tego jednak posiadał maszynę z czasów drugiej wojny światowej, Navy Avengera, i należał do Konfederacji Sił Powietrznych - grupy entuzjastów, których pasją było odnawianie starych samolotów wojskowych.

Wczesnym rankiem następnego dnia Lasker i Will powrócili na wzgórze. Październik na północnych równinach zazwyczaj jest zimny i szary. Ten dzień był typowy. Lasker pracował w kurtce puchowej, nie rozgrzawszy się jeszcze dość, by zrzucić wierzchnią warstwę odzieży.

Płetwa wystawała kilka cali nad ziemię. Podtrzymywał ją pręt o grubości dwóch cali. Lasker pomyślał, ile szkód mogłyby wyrządzić te metalowe śmiecie, gdyby najechał na nie traktorem.

Will wbił łopatę w ziemię.

- No dobra - westchnął. - Pozbądźmy się tego. Odrzucił na bok fragment gleby, która nawet o tej porze roku była ciężka i słodka.

Powietrze stało nieruchomo. Na płocie siedziała niebieska sójka, przyglądając się pracy mężczyzn. Lasker był w pogodnym nastroju. Metalowa płetwa intrygowała go coraz bardziej. Nie potrafił sobie wyobrazić, czym jest, ani jak znalazła się na terenie, który od ponad sześćdziesięciu lat należał do jego rodziny. Co ważniejsze, stanowiła problem, który pozwalał mu dłużej przebywać z synem i zbliżał go do niego.

Jak głęboko sięgał metalowy palik? Odmierzył kilka stóp w linii prostej od miejsca, w którym wbity był pręt i zaczął metodycznie wybierać ziemię. Will przyłączył się do niego i już po chwili ostrza ich łopat uderzyły o metal. Palik był długi co najmniej na sześć stóp. Kopali razem do chwili, gdy Will musiał pójść do szkoły. Lasker wrócił wtedy do domu, napił się kawy, zjadł tost i zabrał się ponownie do pracy. Przerwał ją dopiero po południu, kiedy Ginny zawołała go na lunch.

Po posiłku wybrała się z nim na pole, by zobaczyć, co sprawia mu tyle kłopotu. Ginny była wysoką, inteligentną kobietą, urodzoną i wychowaną w Chicago. Przyjechała do Północnej Dakoty jako inspektor celny, by wyrwać się z miejskiego życia. Szybko zakochała się w tym małomównym farmerze, który z kolei zaczął regularnie podróżować do Kanady, licząc po cichu na to, że zostanie przez nią zatrzymany na granicy. Czasami kupował w tym celu jakieś rzeczy, artykuły, za które musiał płacić cło. Ginny pamiętała dobrze pierwszą z takich podróży Toma; pojechał wtedy do Winnipeg i wydał tam ponad trzydzieści dolarów na książkę o historii lotnictwa. Był mocno rozczarowany, kiedy kazała mu jechać dalej, gdyż okazało się, że książki zwolnione są od cła.

Przyjaciele starali się zniechęcić go do Ginny. „Przestraszy się mroźnych zim”, powtarzali. „Szybko znudzi jej się życie w małym miasteczku. W końcu wróci do Chicago”. Mówili o Chicago takim tonem, jakby leżało ono gdzieś na Plutonie. Minęło jednak dwadzieścia lat, a Ginny wciąż tutaj była. Mroźne noce, śnieżyce i ciche wieczory przy kominku służyły jej równie dobrze jak Tomowi.

- Czy to rzeczywiście taki wielki problem? - spytała, zakłopotana, stojąc na krawędzi dołu, który Lasker wykopał wokół żerdzi. Dół miał już sześć stóp głębokości i Tom musiał schodzić na dno po drabinie.

- Właściwie nie.

- Więc dlaczego aż tak się przejmujesz? Przecież wcale nie musisz wyciągać tego z ziemi, prawda? Utnij to i po kłopocie.

- Hej, nie chcesz się zabawić w poszukiwacza przygód? - spytał, uciekając się do argumentu, którego Ginny używała czasem przeciw niemu. - Naprawdę nie chcesz wiedzieć, co to jest?

Ginny uśmiechnęła się lekko.

- Wiem, co to jest. Palik.

- A skąd się tutaj wziął? Ginny zajrzała do wykopu.

- Tam coś jest - powiedziała. - Na dnie.

Był to fragment jakiejś tkaniny. Lasker zszedł do dołu i okopał materiał, a potem próbował go wyciągnąć.

- Jest przywiązany do palika - oświadczył po kilku nieudanych próbach.

- Zdaje się, że niepotrzebnie przysparzasz sobie pracy.

- Ale tego nie powinno tutaj być.

- Zgoda. Tyle że mamy jeszcze dzisiaj inne rzeczy do zrobienia.

Tom skrzywił się tylko i wbił łopatę w miękką ziemię.

***

Wyglądało to jak maszt. Cały maszt razem z żaglem.

Przymocowany do pokładu.

Lasker poprosił do pomocy sąsiadów i wszyscy zaczęli odkopywać dziwne znalezisko.

Pokład stanowił część jachtu. A jacht był całkiem spory.

Odsłaniano go stopniowo podczas tygodniowych robót prowadzonych przez coraz większą grupę przyjaciół, dzieciaków ze szkoły średniej, a nawet przypadkowych przechodniów. Metalowa płetwa rekina była w rzeczywistości elementem dekoracyjnym, osadzonym na szczycie jednego z dwóch masztów.

Sam jacht stanowił okazały przykład marynistycznej architektury, mieścił w sobie kilka kabin i kabinę sternika, a takielunek pozostawał najwyraźniej w nienaruszonym stanie. Wspólnymi siłami wyciągnęli go z ziemi i położyli na boku, podpierając burtę betonowymi blokami. Młodszy syn Laskera, Jerry, obmył jacht strumieniem wody z gumowego węża. Spod warstwy błota wyjrzała jasnofioletowa farba, kremowe panele pokrywające burtę od wewnątrz i jaskrawozielony pokład. Strumień wody uderzając o twardą powierzchnię rozpryskiwał się i tworzył delikatną mgiełkę. Na sterburcie, przy dziobie i rufie wisiały grube liny. Prawdopodobnie liny do cumowania.

Tłum zgromadzony wokół jachtu rósł z każdą godziną.

Betty Kausner dotknęła stępki raz i drugi, ostrożnie, jakby mogła się sparzyć.

- To chyba włókno szklane - powiedział jej mąż, Phil.

Jack Wendell podszedł bliżej do jachtu, oparł dłonie na biodrach i przyjrzał mu się uważnie.

- Nie sądzę - pokręcił głową. Jack służył kiedyś w marynarce. - Włókno szklane jest inne w dotyku.

- Tom - Betty Kausner spojrzała w oczy Laskera. - Czyja to łódź?

Lasker nie miał pojęcia. Jacht był wspaniały. Lśnił w blasku jesiennego słońca Dakoty.

Co kilka minut ktoś pytał go, czy to nie żart.

Lasker znał tylko jeden powód, dla którego ktoś mógłby zakopywać taką łódź, a tym powodem były narkotyki. Spodziewał się znaleźć w niej ciała i kiedy weszli do wnętrza, z ociąganiem zaglądał do kolejnych kabin.

Po chwili z zadowoleniem stwierdził, że jego obawy były bezpodstawne.

Jacht nie przypominał niczego, co Lasker widział kiedykolwiek w życiu, choć nie potrafił powiedzieć, dlaczego nabrał takiego przekonania. Być może sprawiło to dziwne światło, przebijające się między chmurami pierwszego ranka, kiedy zobaczył łódź. Być może winne były temu dziwne proporcje dzioba i rufy, rumpla i głównego masztu. Może jakieś nieuchwytne, ale znaczące elementy kadłuba, czy jego kształt.

Will spojrzał na wschód, tam gdzie płynęła Czerwona Rzeka Północy.

- Daleko stąd do jakiejś większej wody - powiedział.

- Jest chyba w całkiem dobrym stanie. - Ray Hammond, farmer, do którego należały ziemie na wschód od drogi numer 11, podrapał się po głowie. - Wygląda tak, jakbyś mógł wypłynąć nim jutro na pełne morze. - Czubkiem buta dotknął brudnych żagli. - Choć tutaj przydałoby się trochę mydła i wody.

Na podjeździe zatrzymał się jakiś samochód. Wysiadł z niego Ed Patterson, jego żona i pięcioro dzieci. Ed prowadził sklep z narzędziami w Walhalla. Przyglądał się łodzi, kręcąc głową, a jego żona patrzyła na Laskera tak, jakby ten skrywał przed wszystkimi jakieś ponure tajemnice rodzinne, które właśnie teraz wyszły wreszcie na jaw. Dzieci zaczęły ścigać się przy podjeździe.

Kausner poszedł na chwilę do swojego auta i powrócił z taśmą mierniczą w dłoni. Oznaczył ziemię na wysokości dzioba i rufy, po czym zmierzył tę odległość.

- Czterdzieści siedem stóp i pięć cali - oznajmił.

Gdyby wśród zgromadzonych obok farmerów był ktoś, kto zna się na okrętach, rozpoznałby w jachcie kecz. Łódź miała pełny kil, szeroką pokładnicę (prawie na siedemnaście stóp) i pełny kadłub o wdzięcznych krągłościach. Pokład otaczały sięgające pasa parapety, które zwężały się przy dziobie. Na jachcie znajdowały się dwa koła sterownicze, jedno w kokpicie, a drugie w budce sternika, tuż za pokładnicą. Na obu burtach umieszczono także chwyty powietrza.

Jedynym uszkodzonym elementem całej łodzi była śruba, od której oderwała się jedna płytka.

Laskerowie zdjęli żagle, wyprali je i rozwiesili w piwnicy. Tom ściągnął także liny cumownicze, oczyścił i złożył w szopie.

Kolejne dwa dni zajęło im czyszczenie pomieszczeń pod pokładem.

Znajdowały się tam dwie kajuty, kuchnia i łazienka.

Kajuty wyglądały całkiem zwyczajnie. Każda wyposażona w stolik, kilka krzeseł i dwie koje. W ściankach między kabinami pasażerów osadzone były niewielkie szafki.

W kuchni znajdowała się lodówka, kilka urządzeń przypominających kuchenki mikrofalowe i dozowniki płynów. Jednak symbole i znaki na kuchenkach oraz lodówce były całkiem obce. Wyposażenie łazienki stanowiły prysznic, wanienka do prania i najdziwniejsza toaleta, jaką Lasker kiedykolwiek widział; niska i przysadzista, nie miała ani miejsca do siedzenia ani pokrywy. Tutaj także odnaleźli napisy, których nikt nie potrafił odcyfrować.

- To jest jakieś dziwne. Niesamowite - powiedział Tom do Ginny pierwszego wieczora po tym, jak zeszli pod pokład. Tłumek ciekawskich rozszedł się już do domów, zostawiając Laskera sam na sam z pytaniem, skąd łódź wzięła się na zboczu wzgórza. Jak to określił Will? „Daleko stąd do jakiejś większej wody”.

Po kolacji przyglądał się jachtowi przez okno w kuchni. Okręt błyszczał w świetle księżyca.

- Wszystko w porządku? - spytała Ginny.

- Chciałbym wiedzieć, co to jest. Skąd się tu wzięło. Ginny podała mu kawałek cytrynowej bezy.

- Zapewne sprawka twojego ojca - powiedziała. - Kto inny mógłby to zrobić?

Później, kiedy czytała, Lasker założył kurtkę i wyszedł na zewnątrz.

Fort Moxie egzystowało poza czasem. Nie przeprowadzano tu żadnych prac renowacyjnych, coraz to nowocześniejsza technika nie wywoływała wielkich zmian kulturowych, obcy rzadko zapuszczali się w te okolice, a mieszkańcy nie próbowali ulepszać czegokolwiek w swym małym światku. Miasteczko i otaczające je ogromne połacie prerii zamknięte były jakby w pętli czasowej. Tutaj HarryTruman wciąż pozostawał prezydentem. Tutaj ludzie lubili się nawzajem, a przestępczość była zjawiskiem zupełnie nieznanym. Ostatniego czynu karalnego dokonano tu w 1934 roku, kiedy to Bugsy Morgan przedarł się siłą przez granicę.

Ogólnie rzecz biorąc, było to dobre miejsce do życia i dobre miejsce do wychowywania dzieci.

Równina ciągnęła się w nieskończoność. Kiedyś stanowiła basen jeziora Agassiz, śródlądowego morza, którego powierzchnia była większa od łącznej powierzchni wszystkich Wielkich Jezior.

Agassiz.

Dawno temu. Lasker spojrzał na zachód, w stronę grzbietu górskiego, który niegdyś tworzył linię brzegową jeziora. Pasmo wzgórz wydawało się zaledwie maleńką zmarszczką na tle ogromnej powierzchni prerii. Niepozorna kreska. Wiele razy przelatywał nad nią i pokazywał swoim synom. Pragnął, by kochali to miejsce tak mocno, jak on.

 

Program „Ben at Ten”, KLMR-TV, Grand Forks, 10:26 p.m.

18 października

MARKEY: Cześć Julie, mamy dzisiaj dziwną wiadomość z Fort Moxie. Znaleźli tam jacht na polu pszenicy.

HAWKINS: (Uśmiecha się). Jacht na polu pszenicy?

(Na ekranie pojawia się obraz Fort Moxie; kamera wędruje przez prerię, zbliżenie na drzewa i zabudowania gospodarcze)

MARKEY: Czy ktoś z państwa nie zgubił jachtu? Pewien farmer znad granicy nie może otrząsnąć się ze zdumienia po tym, co zobaczył na swoim polu. Na miejscu jest Carole Jensen.

(Na ekranie pojawia się jacht, kamera pokazuje tłum gapiów; zbliżenie na Jensen)

JENSEN: Ben, tu Carole Jensen. Jestem na farmie Toma Laskera w okręgu Cavalier.

(Zbliżenie na Laskera)

To piękny jacht, panie Lasker. Czy naprawdę chce nam pan powiedzieć, że ktoś zakopał go na pańskiej farmie?

LASKER: Tak, pani Jensen. Dokładnie w tym miejscu (wskazuje ręką). Przez ostatnie lata nie uprawiałem nic na tej ziemi. Chcieliśmy zasiać tutaj pszenicę na wiosnę. Ale potrzebowałem do tego systemu nawadniającego, który pompowałby wodę na zbocze. Kopaliśmy z synem rowy pod rury, no i wtedy znaleźliśmy to.

JENSEN: Jacht?

LASKER: Tak.

(Ujęcie z boku, dla podkreślenia rozmiarów łodzi)

JENSEN: Czy jacht był zakopany w całości, czy w kilku częściach?

LASKER: W całości.

JENSEN: Panie Lasker, kto mógł zostawić coś takiego na pańskiej ziemi?

LASKER: Nie mam pojęcia.

JENSEN: (Odwraca się do kamery). Oto i cała historia, Ben. Ciekawa jestem, co jeszcze kryje się w pobliżu Doliny Czerwonej Rzeki. Być może powinniśmy być nieco ostrożniejsi, sadząc wiosną begonie na działkach. Dla programu „Ben at Ten” z farmy pana Laskera przy Fort Moxie mówiła Carole Jensen.

(Obraz ze studia)

MARKEY: To chyba prawdziwa gratka dla waszego zespołu reporterów. Dobranoc, Julie.

HAWKINS: Dobranoc Ben. (Odwraca się do kamery). Dobranoc państwu. Zobaczymy się ponownie jutro o dziesiątej. Następne wiadomości w nocnym wydaniu dziennika.

Po wieczornym programie, w którym pokazany został jacht Laskera, liczba gości odwiedzających jego farmę znacznie wzrosła. W pobliżu łodzi zawsze kręciło się co najmniej pięć, sześć osób, a czasami nawet około dwudziestu. Dzieciaki zaczęły sprzedawać kawę i słodkie ciasteczka, ciągnąc z całej tej historii całkiem spore korzyści.

Po południu pojawił się na farmie Hal Riordan, właściciel składu drzewnego w Fort Moxie. Przechadzał się pod pokładem statku, zaglądał do kabin, gdzie Lasker zamontował elektryczny grzejnik. Przez dłuższą chwilę przyglądał się uważnie masztom i kadłubowi jachtu, wreszcie zszedł z niego i zapukał do drzwi Laskera.

- Musisz coś zobaczyć - powiedział, prowadząc go w stronę łodzi. Kiedy Lasker chodził do szkoły, Hal nie należał już do młodzików. Jego włosy, wówczas szpakowate, teraz były srebrne. Wysoki, skrupulatny i metodyczny, należał do szczególnego typu ludzi, którzy nie pójdą do łazienki bez zastanowienia.

- To jest bardzo dziwne, Tom - oświadczył.

- O czym mówisz? - spytał Lasker.

- Przyjrzyj się dobrze łączeniu masztu z dachem kabiny. Lasker przyjrzał się.

- No i co?

- To jedna całość. Maszt powinien być wykonany oddzielnie, przynajmniej tak mi się wydaje. A potem zamocowany w kadłubie. Tutaj wszystko wygląda tak, jakby wykonane zostało z jednego odlewu.

Riordan miał rację; na statku nie było żadnych mocowań, śrub czy gwoździ. Lasker odchrząknął, nie wiedząc, co powiedzieć.

 

***

Rankiem Tom wypożyczył przyczepę i sprowadził robotników z Grand Forks. Chciał umieścić jacht na przyczepie i przeciągnąć go bliżej szopy.

Tłum rósł z każdym dniem.

- Powinieneś wprowadzić jakieś opłaty - zasugerował Frank Moll, były burmistrz i emerytowany celnik. - Ludzie przyjeżdżają tutaj aż z Fargo. - Moll był niskim, brodatym, potężnie umięśnionym mężczyzną. Nigdy nie opuszczał go dobry nastrój. Od wielu lat należał do kręgu najbliższych znajomych Laskera, z którym wychylił niejeden kufel piwa.

- Co o tym myślisz, Frank? - spytał go Tom. Stali na podjeździe, przyglądając się Ginny i żonie Molla, Peg, które próbowały jakoś uporządkować ruch.

Moll spojrzał na niego, potem na jacht.

- Naprawdę nie wiesz, skąd się to tutaj wzięło,Tom? -W jego głosie krył się oskarżycielski ton.

- Nie - odparł Lasker z irytacją. - Naprawdę nie wiem. Moll pokręcił głową.

- Gdyby to był ktokolwiek inny, powiedziałbym, że zrobił głupi kawał.

- To nie jest kawał.

- W porządku. W takim razie nie mam pojęcia, co o tym sądzić. Łajba jest w bardzo dobrym stanie. Ktoś musiał zakopać ją całkiem niedawno. Kiedy to mogło się stać?

- Nie wiem. Żeby zakopać coś takiego, musieli używać koparki. -Tom przysłonił oczy dłonią i patrzył przez chwilę na zbocze. - Nie wiem, jak to mogło się stać.

- Jedno pytanie dręczy mnie jeszcze bardziej - mówił Moll. -Dlaczego. Dlaczego ktoś miałby zakopywać taki jacht? Musi być warty z pół miliona dolarów. - Splótł ręce na piersiach i przyglądał się łodzi. Teraz znajdowała się ona blisko domu, tuż obok podjazdu, umocowana na platformie. - Jestem pewien, że to domowa robota.

- Skąd wiesz?

- To oczywiste. - Wskazał na rufę. - Na kadłubie nie ma żadnych numerów identyfikacyjnych. Każda łódź powinna mieć takie numery, tak jak każdy samochód. - Wzruszył ramionami. -A tutaj tego nie ma.

- Może została zbudowana, nim jeszcze wprowadzono numery identyfikacyjne.

- Ten przepis obowiązuje od bardzo dawna.

 

Obmyli wodą z węża żagle i rozwiesili w szopie. Lśniły najczystszą bielą, bielą, która razi gdy patrzeć na nią w pełnym słońcu. Wcale nie wyglądały tak, jakby kiedykolwiek zakopane były w ziemi.

Lasker ukrył się przed wiatrem we wnętrzu szopy i stał tam z rękami w kieszeniach, przyglądając się śnieżnobiałym płótnom. Po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że jest właścicielem w pełni sprawnego jachtu. Dotychczas przez cały czas zakładał, że pojawi się ktoś, kto zażąda jego zwrotu. Lecz teraz, w tę cichą, szarą i zimną niedzielę, prawie po dwóch tygodniach od dnia, gdy wyciągnęli łódź z ziemi, po raz pierwszy poczuł się jej właścicielem. Na dobre i na złe.

Lasker nigdy nie żeglował, prócz kilku nielicznych okazji, kiedy to znajomi zabrali go na krótki rejs. Zamknął oczy i wyobraził sobie, jak sunie powoli z Ginn wzdłuż niskich pagórków na brzegu jeziora Winnipeg, w blasku zachodzącego letniego słońca.

Kiedy jednak wszedł na wzgórze i spojrzał na dół, z którego wyciągnęli jacht, zajrzał do tej otwartej rany po zachodniej stronie posiadłości i kiedy znów zadał sobie pytanie, kto mógł umieścić tutaj tak wielką łódź, nagle jego duszę jakby owionął zimny wiatr.

Nie mógł temu zaprzeczyć. Bał się.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin