Carpe Jugulum - PRACHETT TERRY.txt

(557 KB) Pobierz

Terry Pratchett

Carpe Jugulum

Slowo Od Tak Zwanego Tlumacza:Efekt mojej translatorskiej pracy jest zamierzeniem ze wszechmiar niekomercyjnym, a nawet anty-komercyjnym i wynika z histerycznego wrecz uwielbienia prozy Terry'ego Prachetta. Wiem jednakowoz, ze praca jaka temu poswiecilem godzi w interesy samego - uwielbianego przeze mnie pisarza, jak i Wydawnictwa, ktorego nakladem powiesci jego ukazuja sie w naszym kraju.

Takoz spiesze z wyjasnieniami - by Wydawnictwo owo uspokoic. Moje tlumaczenie tak sie ma do Kapitalnych Tlumaczen pana Cholewy, jak kawal krwistego, surowego miecha, do wspaniale przyrzadzonej pieczeni serwowanej, co najmniej, w Ritzu... albo i gdzie indziej, gdzie podaje sie takowe specjaly. Tak, tak... godzien nie jestem rzemykow ni wiazac, ni rozwiazywac Panu Piotrowi i z niecierpliwoscia czekam na zapowiadana przez Wydawnictwo Proszynski i S-ka "Maskarade"]

Z drugiej strony - by nie byc goloslownym - wzialem na "warsztat" tom 23... co specjalnie nikogo w interes:-) nie ugodzi, boc tom ow wyjdzie pewnikiem w Polsce za szmat czasu. Drugim powodem tlumaczenia wlasnie "Carpe Jugulum" jest fakt, ze uwielbiam Cykl o Wiedzmach i... wampiry. A niektorzy lubia tez krwiste, niemal surowe mieso, no nie? P.s.: Pozwolilem sobie na zachowanie pewnych nazw wlasnych i stosowanie nazewnictwa zaproponowanego przez Pana Piotra W. Cholewe w poprzednich, wydanych w Polsce ksiazek z serii "Discworld" za co serdecznie PRZEPRASZAM. Zrobilem to tylko po to, by nie dezorientowac Czytelnika! Dziekuje! Rafal Jasinski muaddib2@poczta.onet.pl

Na wskros czarnych strzepiastych chmur, niczym ginaca gwiazda ogien zmierzal ku ziemi - ku Swiatu, ktorym byl Swiat Dysku -jednak na przekor jakiejkolwiek innej gwiezdzie, plomien ow zdawal sie manewrowac upadkiem, to wznoszac sie, to wirujac, aczkolwiek nieuchronnie spadajac.

Snieg zalsnil krotko na zboczach gor, kiedy plomien przelatywal obok z trzaskiem. Pod jego wplywem, ziemia zaczela sie zapadac. Blyski odbijaly sie od scian blekitnego lodu, gdy plomien coraz szybciej opadal wzdluz zlebu i lecac przezen z hukiem wil sie i wirowal.

Plomien blysnal jaskrawym swiatlem. Jednak cos wciaz sunelo miedzy skalami w swietle promieni ksiezyca. Wylecialo ze zlebu przy szczycie urwiska, gdzie zatrzymala sie stopiona z lodowca woda, i zaglebilo sie w zimnym bajorze.

Wbrew jakiemukolwiek uzasadnieniu znajdowala sie tutaj dolina, a nawet siec dolin, kurczowo trzymajacych sie stokow gor przed dlugim upadkiem na rowniny. Malenkie jezioro migotalo na swiezym powietrzu. Wokol roztaczaly sie lasy, malenkie pola, przypominajace pikowane koldry zarzucone na skaly. Wiatr ustal i powietrze stalo sie cieplejsze. Cien zaczal krazyc.

Daleko w dole, niezauwazone przez nikogo i niezwracajace na siebie uwagi pewne istoty wkraczaly do owej doliny. Nawet gdyby ktos je spostrzegl, byloby niezwykle trudno stwierdzic kim dokladnie byly. Jalowiec zadrzal, wrzos zaszelescil, jakby olbrzymia armia istot - bardzo malych istot - zmierzala ku jednemu celowi.

Cienie dotarly do skalnej polki, ktora oferowala wspanialy widok na pola i lasy, z ktorych spomiedzy korzeni drzew wylaniala sie armia. Skladala sie ona z bardzo malych, niebieskich ludkow, noszacych sterczace niebieskie czapeczki. Jednak wielu z nich, obdarzonych przez nature czerwonymi wlosami, nie nosilo zadnego nakrycia glowy. Wszyscy wyposazeni byli w miecze, chociaz zaden z nich nie byl dluzszy niz szesc cali.

Ustawili sie w szeregu, spogladajac ku nieznanemu miejscu, a potem bron szczeknela, miecze uniosly sie i rozlegl sie okrzyk bojowy. Bylby to imponujacy okrzyk bojowy, gdyby uzgodnili wczesniej, co kazdy z nich powinien krzyknac. Jednak z gardel kazdego malego wojownika wydobywal sie jego wlasny - absolutnie osobisty - okrzyk bojowy, za ktory gotow bylby spuscic lanie kazdemu, kto chcialby mu go odebrac. - Nac mac Feegle! - Ach, skopiem im dupska! - Dokopiemy skurcybykom! - Moze byc tylko jeden z tysioncow! - Jezdezmy Nam mac Feeglowie!

-Wdepcymy ich w blocko!

Niewielka dolina, skapana w czerwieni zachodzacego slonca zwie sie Krolestwem Lancre. Ludzie powiadaja, ze z jego najwyzej polozonych miejsc, mozna ujrzec wszystkie szlaki wiodace ku Krawedziom swiata. Inni, przewaznie ludzie spoza Krolestwa, snuli rowniez opowiesci o grzmiacych morzach, przelewajacych sie poza Krawedz i tym, ze ich swiat przemierzal wielka przestrzen na grzbietach czterech olbrzymich sloni, stojacych na skorupie rownie wielkiego zolwia morskiego.

Lancranczycy, oczywiscie, slyszeli o tym. Sadza nawet, ze brzmi to niemal logicznie. Swiat byl w rzeczy samej plaski, chociaz w Krolestwie Lancre jedynymi naprawde plaskimi powierzchniami byly blaty stolow i wierzcholki glow niektorych ludzi. Takoz slonie - wiadoma rzecz - byly wystarczajaco silnymi stworzeniami. Kto wie, moze i zolwie morskie moga uniesc spory ciezar? Nie wygladalo na to, ze teoria ta ma jakies powazne luki, wiec Lancranczycy najzwyczajniej sie z nia pogodzili.

Nie oznaczalo to bynajmniej, ze mieszkancy Lancre nie interesowali sie sprawami reszty swiata. Wprost przeciwnie! Gleboko i zarliwie sie wen angazowali. Zamiast jednak stawiac pytania typu "Skajd sie tu wzielismy? ", pytali po prostu " Ciekawe, czy przed zniwami spadnie deszcz? ".

Filozofowie mogli ubolewac nad owym jawnym brakiem ambicji umyslowych, jednak dopiero wowczas, kiedy byli absolutnie pewni swego kolejnego posilku.

Prawda jest, ze Lancre ze swym surowym klimatem i odosobnionym polozeniem plodzilo ludzi twardych, acz szczerych, ktorzy wielokroc przewyzszali swiatowcow z plaszczyzn. Jednakze wlasnie z Lancre wywodzilo swe korzenie wielu z najwiekszych magow i najpotezniejszych czarownic. Filozofowie - po raz kolejny - mogliby byc zaskoczeni, iz tak prostolinijny lud dajac swiatu tak olbrzymia liczbe natchnionych magia osobistosci, wciaz tkwil nieswiadom tego, ze ci z nich stapajacy teraz po ziemi, mogli budowac - dajmy na to - zamki na niebie.

I tak oto cory i synowie Lancre rozsiani po calym swiecie, wykuwali swe kariery, pnac sie po szczeblach sukcesu, wciaz jednak pamietajac o tym, by wysylac pieniadze do domu.

Ci, ktorzy pozostawali w domu, nie zastanawiali sie nazbyt nad swiatem zewnetrznym - nie liczac odnotowywania adresow zwrotnych z kopert. Jednak Swiat Zewnetrzny o nich pamietal.

***

Polka skalna opustoszala. Nizej, na bagnach galezie wrzosu rozchylaly sie w ksztalcie litery "V", ktorej szpic kierowal sie ku dolince. - Gin's a haddie! - Nac mac Feegle!'

***

Istnieje mnostwo odmian wampirow. Ludzie mawiaja nawet, ze jest ich rownie wiele, jak wiele jest rodzajow wszelkich chorob.11 nie sa one zupelnie ludzkie (o ile wampiry w ogole pochodza od ludzi. Posrod dawnych wierzen mieszkancow Ramtopow mozna napotkac wiare w to, iz jesli jakies - z pozoru niewinne - narzedzie, dajmy na to mlotek, czy pila nie bedzie uzywana przez trzy lata, zacznie samo szukac krwi. W Ghat sa i tacy, ktorzy wierza w wampiryczne arbuzy, chociaz folklor milczy o takich przypadkach.).Dwie sprawy od wiekow stanowia zagadke dla badaczy wampirow. Po pierwsze: skad wampiry czerpia swa wielka moc? Przeciez tak latwo je zabic! Istnieje wiele roznych metod usmiercania ich, wlacznie z wbiciem kolka w samo serce, co swoja droga dziala rownie skutecznie na zwyklych ludzi. Klasyczny wampir spedza dni w trumnie, bez jakiejkolwiek ochrony, jesli nie liczyc podstarzalego garbusa, ktory nie wyglada nazbyt dziarsko, by stawic opor nawet bardzo skromnemu tlumowi. A jednak wystarczy tylko jeden, by zakuc cala wioske w kajdany ponurej uleglosci.

Druga frapujaca zagadka jest fakt przyslowiowej wrecz glupoty wampirow. Jakby noszenie smokingu przez caly dzien nie bylo dostateczna przeslanka dotyczaca ich niesmiertelnej natury, wybieraja do tego zycie w starych ponurych zamczyskach, ktore roja sie od rozmaitych sposobow unicestwienia wampira. Latwe do zerwania zaslony, dekoracje na scianach, z ktorych z latwoscia mozna sklecic jakis symbol religijny. Ponadto naprawde wierza, ze piszac swe imiona wstecz kogokolwiek nabiora! 1 Maja na mysli pewnie fakt, ze niektore z nich bywaja grozne i zabojcze, a inne sprawiaja jedynie, ze chodzi sie, w zabawny sposob i czuje sie wstret do, na przyklad, owocow.

Powoz kolysal sie z turkotem, jadac przez bagniska lezace wiele mil od Lancre. Jego swiatla migotaly, kiedy podskakiwal w koleinach. A za nim podazal mrok...

Konie, jak i caly powoz, poza herbem na drzwiczkach, byly czarne. Miedzy uszami kazdego z koni tkwilo czarne pioro. Takie same piora kolysaly sie na kazdym rogu karocy. Niewykluczone, ze wlasnie owe piora wywolywaly niesamowity efekt wsrod cieni jadacego powozu, tak ze zdawal sie wlec za soba ciemnosc.

Na wzniesieniu wsrod wrzosowisk, miedzy kilkoma drzewami znajdowaly sie ruiny budynku. Powoz zatrzymal sie przy nich. Konie staly nieruchomo, co jakis czas tupiac kopytami i zarzucajac lbami. Trzymajacy wodze stangret siedzial zgarbiony czekajac.

Cztery postacie plynely ponad chmurami w srebrzystym swietle ksiezyca. Z tonu ich rozmow mozna bylo wyczytac, ze ktos zdawal sie byc zaniepokojony, aczkolwiek kasliwe, nieprzyjemne brzmienie glosu sugerowalo, iz lepszym okresleniem bylaby "irytacja". - Pozwoliliscie mu odejsc! - glos byl jekiem kogos chroniczne narzekajacego.

-Zranilismy go, Lacci - ten brzmial ugodowo, po ojcowsku, z delikatna sugestia pragnienia, by dac pierwszej osobie w ucho. - Naprawde nienawidze tych stworzen. Sa takie... ckliwe! - Otoz to, kochanie. To echo naiwnej przeszlosci.

-Gdybym potrafila tak lsnic, nie chowalabym sie tutaj... Po prostu wygladalabym pieknie! Dlaczego to robia? - W ich czasach moglo to byc uzyteczne, jak sadze. - Znaczy sie... ze sa... ta... jak to nazywasz?

-Slepa uliczka ewolucji, Lacci. Rozbitkowie pozostawieni sami sobie na bezludnej wyspie posrod Morza Postepu. ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin