Marthin Booth - Syn Alchemika Tom 2 - Złodziej dusz.pdf

(4196 KB) Pobierz
Martin B th
0o
DUSZ
Przełożył
M i c h e l
l$n%t
jaguar
Wprowadzenie
J
ak z a p e w n i a Autor, wszelka m a g i a w „Łowcy d u s z "
jest p r a w d z i w a : zaklęcia, zioła, m i k s t u r y i a p a r a t u r a .
Kolofon
(v)
pojawiający się w książce to s t a r o ż y t n y
symbol a l c h e m i c z n y o d n o s z ą c y się do
caput mortuum,
gło­
wy śmierci l u b czaszki, k t ó r y symbolizuje r o z k ł a d i u p a ­
dek. Jeszcze dziś jest p o w s z e c h n i e używany j a k o z n a k kląt­
wy we W ł o s z e c h i na Bałkanach. Inny kolofon
u z n a w a n e g o za m i k s t u r ę l u b eliksir życia.
Alchemia, p r z e d z i w n a m i e s z a n k a magii i n a u k i , była
w ś r e d n i o w i e c z u tym, czym jest o b e c n i e c h e m i a . Ludzie
praktykujący alchemię, z w a n i a l c h e m i k a m i , poświęcali się
p o s z u k i w a n i o m eliksiru życia, s t w o r z e n i u h o m u n k u l u s a
( s z t u c z n e g o człowieka), a także w y n a l e z i e n i u s p o s o b u na
z a m i a n ę zwykłego (czyli b e z w a r t o ś c i o w e g o ) m e t a l u , ta­
kiego jak żelazo czy o ł ó w w m e t a l szlachetny, jak z ł o t o czy
s r e b r o . N a z y w a n o t o transmutacją; t e r m i n t e n wykorzys­
tywany jest t a k ż e w fizyce jądrowej, na o k r e ś l e n i e p r z e o b ­
rażenia j e d n e g o p i e r w i a s t k a w drugi, w s p o s ó b n a t u r a l n y
l u b sztuczny.
to
a l c h e m i c z n y symbol
aurum potabile
czyli p ł y n n e g o złota,
Roz,cjz,ial pierwszy
Oko niewinności
i poświadczenia
ila o t w o r z y ł a oczy i spojrzała z a s p a n a na budzik.
Cyferki na wyświetlaczu przeskoczyły na 6:57. Po-
JL
woli usiadła, przeciągnęła się, nie wychodząc z ł ó ­
żka rozchyliła z a s ł o n y i wyjrzała przez o k n o . R z a d k a
mgiełka z n a d rzeki wisiała niczym w e l o n n a d p o l a m i
otaczającymi
starą p o s i a d ł o ś ć ziemską R a w n e
Barton.
K o n t u r y d r z e w na tle szarego światła wyglądały jak żyłki
na z b u t w i a ł y c h liściach. W z g ó r z a w oddali były ledwie
widoczne, a k a m i e n i o ł o m wydawał się ciemniejszą p l a m ­
ką na zboczach. Rudzik na chwilę przysiadł na parapecie,
napuszył p o m a r a ń c z o w ą pierś, ćwierknął raz i odfrunął.
Fila uwielbiała te p o r a n n e chwile, kiedy była jeszcze za­
spana, a świat, p o d o b n i e jak ona, nie zdążył się jeszcze
w pełni przebudzić.
J e d n a k gdzieś w głębi b r z u c h a p o c z u ł a n i e p o k ó j , k t ó r e g o
p o c z ą t k o w o n i e potrafiła określić. S t o p n i o w o j e d n a k przy­
p o m n i a ł a sobie jego przyczynę. T o pierwszy d z i e ń n o w e g o
s e m e s t r u , n o w e g o s e m e s t r u w nowej szkole.
Fila sięgnęła do okna, by przekręcić k l a m k ę . C h ł o d n e ,
w i l g o t n e p o w i e t r z e w p a d ł o d o pokoju. P a c h n i a ł o pierw­
szymi o p a d ł y m i tej jesieni liśćmi i trawą, s k o s z o n ą przez
jej t a t ę p o p r z e d n i e g o dnia. Ogarnął ją c h ł ó d , s c h o w a ł a się
więc z n ó w p o d k o ł d r ę , starając się ocalić resztki ciepła.
Nagle przez o t w a r t e o k n o usłyszała h a ł a s . Brzmiał prze­
dziwnie, niczym daleki ryk jakiegoś zwierzęcia, po k t ó r y m
n a s t ą p i ł o coś jakby w a l e n i e o siebie ciężkich kijów. W ł o s y
zjeżyły się jej na głowie. D ź w i ę k był nieziemski, rozchodził
się e c h e m we mgle, k t ó r a go r ó w n o c z e ś n i e t ł u m i ł a . Fila
nigdy wcześniej nie słyszała czegoś p o d o b n e g o .
Wyskoczyła z łóżka jak o p a r z o n a . Lękliwie podkulając
palce stóp, p r ó b o w a ł a n a m a c a ć kapcie. Bała się, ale cieka­
w o ś ć wzięła górę. O d g ł o s y m u s i a ł y m i e ć racjonalne wy­
t ł u m a c z e n i e , t o z a p e w n e jakieś zwierzę, c h o ć nie przycho­
dził jej na myśl ż a d e n dziki zwierz żyjący w Anglii na
wolności, który m ó g ł b y tak ryczeć.
Kiedy wstała, o d g ł o s y r a p t e m umilkły. Fila zaczęła się
zastanawiać, czy t o nie było przywidzenie, m o ż e p o p r o s t u
t u ż p r z e d p r z e b u d z e n i e m coś jej się p r z y ś n i ł o . Od kilku
tygodni m i a ł a n i e s a m o w i c i e s u g e s t y w n e sny. T r u d n o się
dziwić, p o m y ś l a ł a , s k o r o l a t e m tyle się działo... Po t y m
wszystkim, co przeszła, wcale by się nie zdziwiła, gdyby
na angielskiej wsi grasował tygrys szablozębny, wypusz­
czony n a w o l n o ś ć przez m o c e zła l u b kogoś n i e s p e ł n a ro­
zumu.
W t y m m o m e n c i e r o z d z w o n i ł się budzik. W d u s i ł a przy­
cisk d r z e m k i i stojąc w kapciach, o d w r ó c i ł a się w s t r o n ę
krzesła, gdzie p o p r z e d n i e g o wieczora m a m a przyszykowa­
ła jej n o w y szkolny m u n d u r e k : k r a w a t w żółto-niebieskie
paski, białą koszulę, szary s w e t e r i szarą plisowaną spód­
nicę.
Fila zrobiła tylko j e d e n krok w s t r o n ę krzesła, gdy nagle
z a m a r ł a . Po drugiej s t r o n i e sypialni majaczyła w p ó ł m r o k u
n i e w y r a ź n a p o s t a ć , w p o ł o w i e s c h o w a n a za r o g i e m szafy.
Fila g w a ł t o w n i e n a b r a ł a p o w i e t r z a . D o s t a ł a gęsiej skórki
na k a r k u i r ę k a c h . Poczuła, że d ł o n i e wilgotnieją jej od
potu, a k r e w o d p ł y w a z twarzy. O d r u c h o w o rozejrzała się
za czymś do obrony, niestety, j e d y n y m t a k i m p r z e d m i o t e m
znajdującym się w zasięgu w z r o k u , była rakieta do bad­
mintona.
— Nie bój się. To ja — o d e z w a ł a się cicho p o s t a ć .
— Sebastian! — o b u r z y ł a się Fila.
Sebastian wyszedł n a ś r o d e k pokoju. N a r a m i o n a c h miał
ciemną pelerynę w t r u d n y m do o k r e ś l e n i a kolorze.
— M a ł o d u c h a nie w y z i o n ę ł a m ze s t r a c h u — poskarżyła
się Fila.
— Kornie cię p r o s z ę o wybaczenie — p r z e p r o s i ł ją Se­
bastian, kłaniając się szybko. — N i e było m o i m z a m i a r e m
p r z e s t r a s z e n i e twojej osoby.
— A j e d n a k to z r o b i ł e ś ! — b u r k n ę ł a Fila.
Z d a ł a sobie sprawę, że w i d a ć jej goły b r z u c h , obciągnęła
więc górę od piżamy poniżej talii i r o z m a s o w a ł a gęsią skór­
k ę n a rękach.
Fila w r a z ze s w y m b r a t e m bliźniakiem, T i m e m , poznali
Sebastiana p o d c z a s l e t n i c h wakacji. Przez tę z n a j o m o ś ć
zostali w p l ą t a n i w niesamowitą, groźną przygodę. Szybko
się przekonali, że Sebastian nie jest zwykłym c h ł o p c e m .
Po pierwsze, liczył o k o ł o sześciuset lat, ale w i ę k s z o ś ć t e g o
czasu p r z e s p a ł w czymś w rodzaju s t a n u hibernacji. P o n a d ­
t o miał u m i e j ę t n o ś c i alchemiczne, k t ó r e p r z e k a z a ł m u oj­
ciec, słynny alchemik.
R a w n e Barton z b u d o w a ł ojciec S e b a s t i a n a na ziemi ofia­
rowanej m u przez króla. T a k więc z g o d n i e z p r a w e m d o m
należał do chłopca. Ale t e r a z Fila u z n a ł a , że wcale go to
nie u p o w a ż n i a do z a k r a d a n i a się do jej sypialni o dowolnej
porze.
— Czy w t w o i c h czasach do d o b r e g o t o n u n a l e ż a ł o za­
k r a d a n i e się do sypialni d a m y w ś r o d k u nocy? — spytała,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin