Wright Laura - Dobry wybór księcia Maxima.pdf

(675 KB) Pobierz
Laura Wright
Dobry wybór
księcia Maxima
0
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Francesca Elf, mimo swego baśniowego nazwiska, nie wierzyła w
bajki i zawsze uważała się za osobę twardo stąpającą po ziemi. Ale w takiej
scenerii, w jakiej właśnie się znalazła, nawet ona mogła zmienić zdanie.
Nie mogła się napatrzeć na
średniowieczną
fortecę, nad którą w
rześkim porannym wietrze
łopotała
fioletowo-złota flaga królestwa
Llandaronu. Siedmiopiętrowe zamczysko zbudowane z bloków białego
ongiś kamienia, poszarzałego przez stulecia, wznosiło się dumnie na
wysokiej, skalistej skarpie tuż nad brzegiem morza. Wiodły doń schody
wyciosane z jasnoszarego granitu. Ten, kto je pokonał, stawał przed bramą
twierdzy, w której widniała masywna, spuszczana krata. Dziesiątki okien
okolonych zimozielonymi pnączami lśniło w słońcu. Po obu stronach tej
imponującej budowli w lazurowe niebo strzelały potężne wieżyce.
Fran z rozkoszą wdychała woń wrzosów i zapach morskiej wody,
leniwie liżącej piaszczystą plażę. Na chwilę zapomniała o zwykłych,
codziennych sprawach i o tym, co ją tutaj przywiodło.
- Witamy w Llandaronie, panienko - ozwał się znienacka głos
mężczyzny, który mówił po angielsku z charakterystycznym miejscowym
akcentem.
Fran wzdrygnęła się, gdyż sądziła,
że
poza nią nie ma nikogo w
pobliżu. Odwróciła się szybko i ujrzała ogrodnika, który przycinał właśnie
długie wąsy słodko pachnącego powoju.
- Coś mi się widzi,
że
panienka dopiero tu przyjechała. Jest na czym
zawiesić oko, prawda?
Magiczna chwila rozwiała się jak mgła i ustąpiła rzeczywistości. Fran
nie przyjechała do Llandaronu, aby pogrążyć się w
świecie
fantazji.
1
S
R
Przybyła na tę małą wyspę, gdyż zaangażowano ją tu do pracy, za którą
wynagrodzenie miało jej umożliwić realizację upragnionego celu. Od wielu
lat Fran marzyła bowiem o otwarciu w Los Angeles własnej lecznicy dla
zwierząt
- Ma pan rację - odparła. - Nazywam się Elf, jestem lekarzem
weterynarii i nigdy przedtem nie widziałam tego wspaniałego zamku.
Właśnie tu przyjechałam. Szukam stajni. Czy mógłby mi pan wskazać
drogę?
- Jasne, proszę tylko iść prosto tą
ścieżką
i za chwilę będzie panienka
na miejscu. I proszę pytać o Charliego, on tam wszystkim rządzi i panienkę
oprowadzi.
- Bardzo dziękuję - uśmiechnęła się Fran i ruszyła wykładaną
kamieniami dróżką, rozglądając się ciekawie wokoło.
Czytała w przewodnikach,
że
zwłaszcza wiosną Llandaron słynie z
„dzikiego piękna pejzażu i wspaniałej, bujnej zieleni". To prawda,
pomyślała, ale ten i inne opisy nie oddawały prawdziwej urody wyspy. Idąc
przez idealnie wypielęgnowany ogród, opadający
łagodnie
w stronę
imponujących rozmiarów stajen, widziała w oddali urzekające zielenią
trawniki, pagórki porośnięte drobnym, czerwonym kwieciem i połacie
fioletowych wrzosów pośród starannie przyciętych krzewów i starych
drzew. Llandaron, maleńka wysepka u wybrzeży Walii, zdawała się należeć
do innego
świata.
Mocno przyciskając do siebie czarną torbę z lekami i narzędziami,
Fran podniosła wyżej głowę i zdecydowanym krokiem, który, jak miała
nadzieję, dowodził jej pewności siebie, podeszła do
świeżo
odnowionych,
nowoczesnych stajen. W pięknie utrzymanych, czyściutkich boksach zarżały
S
R
2
na jej widok konie. Zatrzymała się na chwilę i każdego pogłaskała po pysku,
po czym długim korytarzem ruszyła na poszukiwanie Charliego.
Gdy dotarła do ostatniego boksu, nagle stanęła jak wryta na widok
wspaniale zbudowanego mężczyzny, który stojąc do niej plecami przerzucał
siano do następnej przegrody. Miał na sobie tylko wypłowiałe dżinsy i
znoszone, wysokie buty. Fran nie mogła oderwać od niego oczu.
Mężczyzna musiał jednak usłyszeć jej kroki, bo odwrócił się i
uśmiechnął szeroko, widząc jej zakłopotanie.
- Witam panią - odezwał się dźwięcznym barytonem.
Fran, która zawsze zachowywała zdrowy dystans wobec mężczyzn,
przez chwilę nie mogła wydusić słowa. Ten człowiek wyglądał jak młody
bóg - bardzo wysoki, o gęstych, falujących, czarnych włosach, wyrazistych,
regularnych rysach i głęboko osadzonych, ciemnoniebieskich oczach
okolonych ciemnymi rzęsami. Takiego mężczyzny nigdy w
życiu
nie
spotkała
Z największym trudem wzięła się w garść, odchrząknęła i
odpowiedziała głosem znamionującym pewność siebie, której bynajmniej
nie odczuwała:
- Dzień dobry. Domyślam się,
że
pan nazywa się Charlie.
- Domyśla się pani? - odrzekł mężczyzna, opierając się od niechcenia o
framugę drzwi.
Z tonu jego głosu Fran nie mogła odgadnąć, czy jego odpowiedź jest
tylko pytaniem, czy też potwierdzeniem, ale wolała na niego nie naciskać.
W
żadnym
wypadku nie chciała,żeby ten facet się zorientował, jak bardzo
jego widok wytrącił ją z równowagi.
- A ja jestem doktor Francesca Elf, ale proszę nazywać mnie Fran.
S
R
3
W jego niezwykłych oczach dojrzała błysk wskazujący,
że
wie, kim
ona jest.
- Jest pani lekarzem weterynarii i przyjechała pani z Ameryki, prawda?
- Z Kalifornii.
- Blondynka,
ładnie
opalona, długonoga, o pięknych oczach.
Dziewczyna z Kalifornii - skonstatował mężczyzna, przyglądając się jej z
zainteresowaniem.
Mimo
że
była ubrana w skromne beżowe, lniane spodnie i niebieską
bluzkę z rękawami do
łokci,
pod jego natarczywym wzrokiem Fran poczuła
się tak, jakby miała na sobie tylko skąpą koronkową bieliznę. Wbrew swojej
woli, zarumieniła się aż po uszy. Nigdy się jej to nie zdarzało, nie była prze-
cież panną ze wsi i dobrze wiedziała, jak ustawić zbyt pewnych siebie
facetów, tak by się nigdy nie domyślili,
że
pod maską kobiety opanowanej i
chłodnej kryje się osoba nieśmiała i wrażliwa.
Fran zignorowała jego uwagę, odwróciła wzrok i zaczęła się rozglądać
wokół siebie. Po swojej prawej stronie ujrzała przestronne pomieszczenie,
które służyło za biuro, wygodnie umeblowane i estetycznie urządzone, z
dużymi oknami wychodzącymi na trawnik ozdobiony kwietnym klombem.
Przy otwartym wykuszowym oknie, w smudze słońca, spostrzegła na
miękkim, zielonym posłaniu
śliczną
sukę, charcicę irlandzką, w mocno
zaawansowanej ciąży. Właśnie do niej sprowadzono tu Franceskę aż z
Kalifornii.
Jeszcze dziesięć dni temu Fran w ogóle nie miała pojęcia o istnieniu
króla Olivera i jego charcicy. Niewiele wiedziała też o samym Llandaronie,
aż do chwili, kiedy jej partnera i prawie narzeczonego, doktora Dennisa
Cavanaugh, zawezwano tam w charakterze „królewskiego weterynarza".
Dennis, ceniony w
świecie śmietanki
towarzyskiej Los Angeles, bardzo
4
S
R
Zgłoś jeśli naruszono regulamin